Zaprezentowana 6 grudnia na Małej Scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej premiera spektaklu "TINA" wyreżyserowanego przez Alinę Moś i opartego na biografii Tiny Turner, rozwiewa oczekiwania tych, którzy spodziewają się musicalowej laurki. To emocjonalna opowieść o przemocy domowej i cenie artystycznej wolności.

„TINA” jest spięta muzyczną klamrą. Na początku i pod koniec emocjonującego spektaklu rozbrzmiewają ze sceny dźwięki niezwykłego utworu. To wiara w renesans czystej wody i wyraźna zachęta, by nie bać się płynąć z nurtem w dół rzeki. Należy zaufać nurtowi, bo bolesne meandry prowadzą często do najlepszych miejsc…
Sceniczna obecność aktorek nucących najpierw sam motyw utworu, a kilkadziesiąt minut później śpiewających już na dobre całą piosenkę o rzece, ale w scenograficznej oprawie hotelowej łazienki, wydaje się na pierwszy rzut oka kompletnie zaskakująca. Z upływem czasu wszystko jednak staje się jasne. Alina Moś, reżyserka najnowszej pozycji repertuarowej Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, prezentuje po prostu widowisko inspirowane życiem i twórczością Tiny Turner (1939-2023) – sławnej wokalistki i jednej z największych gwiazd rocka na świecie. A szczególne znaczenie w jej bogatym dorobku fonograficznym odgrywała zawsze rockowa pieśń „Proud Mary”, której twórcą był w 1969 roku John Fogerty, lider amerykańskiej formacji CREEDENCE CLEARWATER REVIVAL. Nazwa popularnego w tamtych czasach zespołu z Kalifornii to zaś nic innego, jak wiara w renesans czystej wody…

Okropieństwa toksycznego związku
Widowisko „TINA” nie jest jednak – wbrew pozorom – tradycyjnym musicalem. To poruszający mocno spektakl o przemocy domowej, przygnębiająca ze wszech miar opowieść o 14-letnim toksycznym związku artystki z Ike’m Tunerem, jej starszym o 8 lat partnerem życiowym, który wspólnie z nią śpiewał i występował na estradach, a zarazem ją bił, gnębił i psychicznie maltretował na różne wymyślne sposoby.
Gdy wreszcie zdołała się wyrwać ze szponów swojego prześladowcy, miała 37 lat. Rockowy duet Ike&Tina Turner przestał wtedy istnieć, a rozpoczęła się solowa kariera utalentowanej piosenkarki. Warto odnotować, że przeżyła swojego męża aż o 16 lat. Nie wszyscy zapewne wiedzą, że Ike Turner zmarł w 2007 roku w dramatycznych okolicznościach na skutek przedawkowania kokainy.
Frustrująca młodość
W okresie wczesnej młodości życie wcale nie pieściło nastolatki. Ani matka, ani jej siostra nie doceniały w ogóle muzycznych uzdolnień Anny Mae Bullock (prawdziwe nazwisko późniejszej Tiny). Dziewczyna w rodzinnych pieleszach była traktowana po macoszemu, jako „domowe popychadło” Pod tym względem jej biografia jest bliźniaczo podobna do historii ukazanej w najnowszym filmie Wojciecha Smarzowskiego pt. „Dom dobry”. Ponure zjawisko przemocy domowej inspiruje – jak widać – wielu twórców.
Spektakl bez aktorów
Reżyserka bielskiego widowiska przyjęła oryginalną konwencję swojego dzieła scenicznego. Wszystkie role męskie i żeńskie w przedstawieniu powierzyła wyłącznie czterem śpiewającym aktorkom. W tej grupie znalazły się: Ewa Dobrucka, Flaunette Mafa, Marta Gzowska-Sawicka i Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt. Z premedytacją nie zatrudniła żadnego aktora.
Artystki kreują samodzielnie rozmaite sytuacje sceniczne, składające się na pełną bolesnych powikłań biografię Tiny. Każda z nich bywa niekiedy Tiną, niekiedy – jej brutalnym mężem, a jeszcze innym razem – postacią z jej kręgu rodzinnego czy zawodowego. To wielce nietypowe rozwiązanie inscenizacyjne, ale – trzeba przyznać – przykuwające silnie uwagę publiczności zgromadzonej na widowni Małej Sceny.

Aktorki przede wszystkim jednak śpiewają po angielsku znane utwory z repertuaru Tiny, by wymienić chociażby „Private dancer”, „Fool In love”, „We don’t need another hero” czy wreszcie „Simply the Best” („Po prostu Najlepsza”). Przedstawiają je bardzo ekspresyjnie w ciekawych aranżacjach opracowanych przez Dominika Strycharskiego, laureata paszportu tygodnika „Polityka”, przyznanego mu kilka lat temu za owocne „tworzenie muzycznej fonosfery” spektakli teatralnych.
Dobór piosenek nie jest bynajmniej przypadkowy. Teksty kilkunastu wybranych utworów mają ścisły związek z ukazywanymi zdarzeniami z życia Tiny („każde powtarzane słowo to nić, z której tkasz drogę do siebie” – brzmi jeden z wymownych fragmentów piosenki „Fool In love”).

Rockowe misterium sceniczne
Reżyserka nie ukrywa, że kocha rocka. W poprzedzających grudniową premierę „Tiny” rozmowach z dziennikarzami opowiadała z pasją, że jako nastolatka jeździła wraz ze swoim ojcem na koncerty rockowe brytyjskiej grupy Jethro Tull (formacji utworzonej w Londynie u schyłku 1967 roku przez kreatywnego flecistę Iana Andersona). Fascynacja ambitnym rockiem do dziś daje o sobie znać u Aliny Moś. Nic dziwnego, że wzięła na tapetę widowisko o Tinie Turner – wyjątkowej damie światowego rocka.
Artystyczne walory spektaklu nie są wszakże jej wyłączną zasługą. Nie wolno pominąć milczeniem żywiołowej oprawy choreograficznej przedstawienia (dzieło Bartosza Bandury), a także niekonwencjonalnej scenografii i atrakcyjnych wizualnie kostiumów aktorek (efekt cennych wysiłków Natalii Kołodziej). W pamięci widzów pozostają wreszcie fantastyczne peruki aktorek ucharakteryzowanych na legendarną Tinę. Z tego zadania wywiązała się rewelacyjnie Maria Dyczek, której warto przekazać słowa najwyższego uznania.
Bielską „Tinę” trzeba koniecznie obejrzeć. To gorzka sztuka o zjawisku przemocy domowej, odziana w powabny kostium rockowego misterium scenicznego. Takiego spektaklu nie da się zapomnieć!
