Na Podbeskidziu objawiła się Lena Frankiewicz – kreatywna reżyserka teatralna, wsławiona oryginalnymi spektaklami na scenach Krakowa, Łodzi, Torunia i Warszawy. Zaprezentowała bielskiej publiczności niezwykłą inscenizację gombrowiczowskiego dramatu „Iwona, księżniczka Burgunda”. Nowatorskie widowisko (premiera – 17 maja) ma zupełnie niekonwencjonalny charakter, różniąc się radykalnie od wszystkich dotychczasowych wersji przedstawienia w różnych teatrach w naszym kraju. Liczące sobie już prawie 90 lat dzieło literackie Witolda Gombrowicza (1904-1969) uzyskało zupełnie nową postać na deskach Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.
Cyfrowa dyktatura
W minionych latach miałem okazję obejrzeć kilkadziesiąt bielskich spektakli przygotowanych przez reżyserów z różnych miast i ośrodków sztuki scenicznej w Polsce. Ale czegoś takiego, jak „Iwona…” w scenicznej interpretacji Leny Frankiewicz, nie widziałem jeszcze nigdy w stolicy Podbeskidzia. Zachowując oryginalny tekst gombrowiczowski nadała ona przedstawieniu całkowicie nową formę dostosowaną do aktualnych realiów i wymogów XXI wieku. Biegający po scenie aktorzy z telefonami komórkowymi w rękach najlepiej ilustrują oblicze awangardowego spektaklu…
- Żyjemy w czasach cyfrowej dyktatury, w których nasza wartość mierzona jest ilością kliknięć, lajków i wyświetleń. W niewoli walki o algorytmy popularności kreujemy lepsze, alternatywne warianty naszych życiorysów, w których najbardziej prywatne staje się publicznym. Jedyna decyzja, jaką możemy podjąć, sprowadza się do dylematu: uczestniczyć w tym wyścigu, czy też odpuścić, co dla świata cyfrowego jest jednoznaczne ze zniknięciem, samounicestwieniem – mówiła reżyserka z rzadko spotykaną szczerością w trakcie swojego przedpremierowego spotkania z dziennikarzami.
Parodia w groteskowym kostiumie
Warto przypomnieć, że gombrowiczowski dramat jest sceniczną groteską, a zarazem szyderczym obrazem społeczeństwa, które krępuje i obezwładnia jednostkę. Akcja sztuki toczy się na królewskim dworze. Centralną postacią widowiska jest małomówna, nieatrakcyjna wizualnie Iwona, która po zaręczynach z księciem Filipem zaczyna skupiać na sobie uwagę całego, ściśle zhierarchizowanego dworu. Niemrawa niewiasta nazwana oficjalnie przez króla „księżniczką Burgunda” staje się – ku ogromnemu zdumieniu poddanych – wybranką królewskiego syna tylko dlatego, że zapragnął on zabawy i odmiany, dostrzegając w niej paradoksalnie obiekt erotycznego pożądania.
Doprowadzony do perfekcyjnego mistrzostwa groteskowy humor wyróżniający niemal wszystkie utwory Gombrowicza (przetłumaczone – o czym koniecznie trzeba wspomnieć – na kilkanaście języków świata, w tym m.in. na duński, norweski, japoński i serbsko-chorwacki) wydaje się charakterystyczną cechą twórczości znakomitego polskiego powieściopisarza, dramaturga i eseisty. „Iwona…” – jedna z najważniejszych pozycji w jego literackim dorobku – jest emocjonalnym zapisem lęku autora przed brakiem ludzkiej tolerancji dla odmienności.
Nienawiść wobec odmienności
Bohaterka dramatu, która nie chce zaakceptować ceremonialnych reguł panujących na dworze króla Ignacego i królowej Małgorzaty, zostaje wyklęta i skazana na śmierć. Głównym powodem nienawiści dworzan wobec Iwony jest przede wszystkim jej uporczywe milczenie (podczas całego dwuaktowego widowiska wypowiada ona zaledwie kilka słów). Nic dziwnego, że niektóre ze scenicznych interpretacji dramatu w innych teatrach w Polsce przybierały groteskową konwencję: „o czym milczy Iwona?”. A każda epoka ma generalnie swoją własną Iwonę – usłyszeli żurnaliści zgromadzeni w teatrze na spotkaniu z twórcami przedstawienia.
Nietuzinkowa ekipa twórców
Artystyczny koloryt bielskiego spektaklu nie jest jednak wyłączną zasługą Leny Frankiewicz. Niepowtarzalny klimat widowiska („rekomendowanego tylko widzom w wieku powyżej 16 lat” – głosi komunikat umieszczony na stronie internetowej TP) należy zawdzięczać nietuzinkowej ekipie jej najbliższych współpracowników. W tym gronie znaleźli się m.in. pełni twórczej inwencji: scenografka Agata Stanula, projektant kostiumów – Krystian Szymczak oraz autor oprawy multimedialnej przedstawienia – Mateusz Zieliński.
Wypełniona błyszczącymi konstrukcjami kojarzącymi się z wybiegami dla modelek przestrzeń sceniczna przyciąga – niczym magnes – uwagę publiczności, co w połączeniu z projekcjami filmowymi na specjalnym ekranie daje interesujący efekt artystyczny. Białe i nieco frywolne kostiumy aktorek w pierwszym akcie spektaklu skontrastowano zaś z ich czarnymi strojami w drugiej części sztuki. Wnioski nasuwają się same: czarne kostiumy – czarne charaktery.
Istotny wpływ na sceniczny wydźwięk dramatu ma jego oprawa muzyczna. Zadbał o to Stefan Wesołowski. Momentami rozbrzmiewają niepokojące dźwięki utworów, zwiastujące „mordercze” wydarzenia na scenie – przygotowania do królewskiej uczty, która ma doprowadzić Iwonę do śmiertelnego zadławienia się ością. W parze z upiorną muzyką idzie fascynująca choreografia – dzieło Agnieszki Kryst, której autorskie układy taneczne uwypuklają chwilami groteskowy charakter gombrowiczowskiej apokalipsy.
Aktorskie talenty
Niebywale rzadko zdarza się, by milcząca aktorka mogła się poszczycić wyraźną sympatią publiczności. A taki właśnie przypadek przytrafił się Anicie Janci, odtwórczyni tytułowej roli Iwony. Poruszająca mimika twarzy na filmowych zbliżeniach oraz sugestywne środki artystycznej ekspresji sprawiają, że jej kreacja aktorska zapada głęboko w pamięć widzów. To po prostu majstersztyk sztuki scenicznej. Od lat przyjeżdżam z Gliwic na bielskie spektakle, ale takiego popisu gry aktorskiej jeszcze nie widziałem w beskidzkim przybytku Melpomeny.
Rewelacyjnym partnerem scenicznym „księżniczki Burgunda” jest Michał Czaderna we wcieleniu księcia Filipa zaręczonego z Iwoną. Egzystencjalne emocje przebijają nieustająco z kreowanej przez niego postaci. Świetni są również: Grzegorz Sikora (wszechwładny król Ignacy z koroną w kształcie… czerwonej czapeczki Donalda Trumpa), Marta Gzowska-Sawicka (królowa Małgorzata), Piotr Gajos (fantastyczny szambelan), Marta Suprun (roztańczona, a jednocześnie uwikłana w życiowe kłopoty dwórka Iza) oraz Adam Myrczek (dystyngowany Walenty).
Pisarz odczytany na nowo
W literackim pierwowzorze dramatu Witolda Gombrowicza główna bohaterka – Iwona – ginie. Jej śmierć staje się symboliczną kulminacją społecznego wykluczenia, przemocy i absurdalnej dworskiej etykiety. Ale Lena Frankiewicz postanowiła opowiedzieć tę historię inaczej. Na scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej stworzyła świat, w którym Iwona staje się „żywym trupem” – istotą pozbawioną głosu i tożsamości. Jej człowieczeństwo zostaje brutalnie unicestwione przez otoczenie – ludzi zniewolonych konformizmem i tchórzostwem.
Bielska „Iwona” to emocjonalny manifest, protest przeciwko przemocy wobec kobiet, przeciwko wszechobecnemu hejtowi, przeciwko ludziom, którzy niszczą innych w imię pozorów i własnej wygody. Wstrząsająca metafora społecznego linczu, nienawiści i agresji, które tak często uderzają w tych, którzy mają odwagę być inni.
Frankiewicz przeniosła Gombrowicza do współczesności, czyniąc z jego dzieła przerażająco aktualny moralitet społeczny. Dawne dworskie konwenanse ustąpiły miejsca dzisiejszym mechanizmom wykluczania – jeszcze bardziej wyrafinowanym, jeszcze bardziej bezlitosnym.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz