Dziennikarskie wywiady z politykami są zazwyczaj wielce poważne. Najczęściej dotyczą niesłychanie istotnych spraw gospodarczych czy społecznych. Rzadko zdarzają się natomiast rozmowy z decydentami o muzyce. A szkoda, bo przecież nie od dziś wiadomo, że muzyka łagodzi obyczaje. Postanowiłem przełamać stereotypowe zwyczaje medialne i wziąć na spytki JAROSŁAWA KLIMASZEWSKIEGO w sprawach muzycznych. Wyszło na jaw, że byłem pierwszym żurnalistą, który rozmawiał na ten temat z obecnym prezydentem Bielska-Białej.
- Ma Pan przed sobą umowną wagę Temidy. Proszę sobie wyobrazić, że na jednej szalce wagi spoczywają wszystkie płyty grupy rockowej LED ZEPPELIN (1968-1980), a na drugiej – pamiętne płyty sławnych BEATLESÓW (1962-1970). Która szalka przeważy w Pańskich oczach?
- Takiego pytania nikt mi jeszcze nie postawił. Jestem samorządowcem od 17 lat, ale podobnej rozmowy nie miałem nigdy w swojej politycznej karierze. Nie ulega wątpliwości, że szalka z płytami Led Zeppelin byłaby dla mnie cięższa gatunkowo, przy całym zresztą szacunku dla Beatlesów. Lennon, McCartney, Harrison i Starr stworzyli, co prawda, podwaliny pod współczesnego rocka, ale ja zawsze wolałem w muzyce bardziej skomplikowane pomysły i rozwiązania melodyczne, kompozytorskie i aranżacyjne. A różnorodna twórczość Led Zeppelin wywodzi się właśnie z wielu źródeł, w tym m.in. z bluesa i muzyki etnicznej. W ich utworach jest niesamowita energia. Ponadto bardzo mi odpowiada wokalne brzmienie LZ – niesamowity głos Roberta Planta.
- Czyżby Pan lubił ostrego rocka?
- Nie da się ukryć. Muzyka Led Zeppelin jest ostrzejsza, niż w przypadku Beatlesów. Gitarzysta zespołu, Jimmy Page, należał do grona najwybitniejszych gitarzystów rockowych wszech czasów. Do dziś jest ceniony w licznych rankingach muzycznych. Pozostali instrumentaliści LZ byli również wirtuozami w swoich kategoriach. Utwory „Stairway to heaven”, „Whole lotta love” czy „Kashmir” to – moim zdaniem – nieśmiertelne perełki rockowe. Powstało mnóstwo coverów „Kashmiru”. Wielu wykonawców z całego świata zachwyciło się tym utworem o niezwykłym rytmie i urzekającej melodyce.
- Czy ma Pan w domu płyty winylowe z nagraniami Led Zeppelin?
- Nie dysponuję żadnymi płytami, bo nie mam w ogóle gramofonu w swoim domu. Korzystam głównie ze współczesnych serwisów strumieniowych typu Spotify. Zapewniają one wysoką jakość brzmienia muzyki. Wiem, że prawdziwi melomani uwielbiają słuchać muzyki z tradycyjnych winyli. To dla nich cały ceremoniał: czyszczenie płyty specjalną szmatką z irchy, ustawianie igły na krążku, a następnie - celebrowanie dźwięków dochodzących z luksusowych kolumn głośnikowych. Ja nie miałbym na to czasu w nawale codziennych zajęć zawodowych.
- Gdzie Pan zazwyczaj słucha muzyki?
- Dość często robię to w swoim samochodzie. Mam w nim sprzęt muzyczny o odpowiedniej jakości. Ostatnio słucham najnowszej płyty zespołu Metallica („72 seasons”). Brzmi fantastycznie. Taka muzyka uprzyjemnia jazdę. Ostry rock jest w ogóle źródłem moich fascynacji muzycznych. Bardzo lubię takie zespoły, jak Deep Purple czy Iron Maiden.
- A czy w katalogu Pańskich zainteresowań muzycznych jest miejsce dla bluesa i jazzu?
- Oczywiście, choć może nie w takim stopniu, jak w przypadku rocka. Z wykonawców bluesowych zawsze ceniłem Johna Lee Hookera, amerykańskiego wokalistę, gitarzystę i kompozytora. Jego charakterystyczny głos barytonowy był wyróżnikiem śpiewanych przez niego utworów. Jazz w czasach mojej młodości nie znajdował się raczej w kręgu moich zainteresowań. Ale w ostatnich latach zmieniłem swoje zapatrywania. Nic dziwnego – Bielsko-Biała ma przecież na drugie imię: „jazz”. Miasto jest popularnym miejscem dwóch cyklicznych i znanych w całym kraju festiwali jazzowych. Jerzy Batycki, twórca i organizator Bielskiej Zadymki Jazzowej - to dla mnie niezwykły zapaleniec i prawdziwy ekspert w dziedzinie jazzu. Ściąga on do naszego miasta sławy jazzowe z najdalszych stron świata.
- W naszej rozmowie nie może zabraknąć nazwisk takich twórców, jak Bach, Beethoven czy Mozart. Jaki jest Pański stosunek do artystycznych dokonań tych muzycznych osobistości?
- Ktoś obeznany z klasyką powiedział swego czasu, że muzyka poważna to najwyższa forma matematyki. I zapewne miał rację, bo w tych utworach wszystko musi być dokładnie wyliczone, przeanalizowane i rozłożone drobiazgowo na poszczególne instrumenty. Klasyczne dzieła budzą mój podziw. Bez Bacha czy Mozarta trudno byłoby wyobrazić sobie historię muzyki.
POST SCRIPTUM
W uzupełnieniu ciekawych zwierzeń prezydenckich warto odnotować, że twórczość sławnych kompozytorów muzyki klasycznej była często źródłem artystycznej inspiracji dla ambitnych wykonawców rockowych. Wystarczy przypomnieć choćby legendarną formację brytyjską EMERSON, LAKE & PALMER, która przed 52 laty wydała interesujący album „Pictures at an exhibition”, stanowiący udaną próbę rockowej transkrypcji muzycznego dzieła „Obrazki z wystawy” Modesta Musorgskiego (1839-1881).
Słynna i wielce popularna grupa QUEEN zaprezentowała natomiast w połowie lat siedemdziesiątych zeszłego wieku nowatorską kompozycję „Bohemian Rhapsody”, która przeszła do historii muzyki jako rockowa mini-opera. Twórczy dorobek Jana Sebastiana Bacha (1685-1750) zainspirował z kolei Iana Andersona, wybitnego flecistę i lidera brytyjskiej grupy rockowej JETHRO TULL do umieszczenia na wydanej w 1969 roku płycie „Stand up” oryginalnego pod względem formy muzycznej utworu „Bourée”, który był graną na flecie subtelną parafrazą niezapomnianej suity e-moll na lutnię niemieckiego kompozytora.
Nie brakowało też w przeszłości niebanalnych zespołów łączących w swojej działalności brzmienia rockowe z monumentalnymi aranżacjami orkiestrowymi. Najbardziej znanym przedstawicielem tego nurtu była bez wątpienia brytyjska grupa THE MOODY BLUES, która już w 1967 roku zadziwiła świat urzekającą balladą „Nights in white satin”. Utwór jest do dziś powszechnie uznawany za znakomite połączenie nastrojowej melodyki z rozmachem symfonicznej aranżacji, wykorzystującej partie solowe instrumentów smyczkowych i dętych. Rock ma po prostu niejedno imię!
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz