Drugi dzień Świąt na bielskiej Starówce nie miał już nic wspólnego z piątkowym uroczystym otwarciem, gdzie dzwoniły dzwoneczki, światełka migały z obowiązku, a tłum jeszcze nie do końca wiedział, czy przyszedł celebrować, czy tylko „zobaczyć, co tu się dzieje”. W sobotę sytuacja była już klarowna: przyszli wszyscy. I ci na spacer, i ci po selfie z Mikołajem, i ci z konkretnym planem – oscypek, grzaniec i coś słodkiego „dla dzieci” (a może nawet prezent pod choinkę).
[FOTORELACJA]779[/FOTORELACJA]
Plac Ratuszowy szybko zapełnił się ludźmi, którzy – jak to w grudniu – maszerowali z czerwonym nosem i kubkiem czegoś gorącego w dłoni. Kolejki do stoisk z jedzeniem stały się krajobrazem stałym, jak choinka przy magistracie. Jarmark wszedł w sobotni rytm, w którym nikt się nie spieszy, chyba że do stoiska z węgierskimi kołaczami.

Zamek, szopki i odrobina ciszy
Sobotnią wyprawę po świątecznym mieście zaczęłam od krótkiego odpoczynku od jarmarcznego zgiełku. Muzeum Zamkowe zaoferowało chwilę ciszy i refleksji przy wystawie „Szopki – tradycja w miniaturze”. Idealna propozycja dla tych, którzy lubią, gdy święta mają jeszcze jakiś sens poza plastikowym reniferem i promocją na wino grzane. Wstęp wolny przez cały weekend, a wystawa dostępna do 6 stycznia – dobra wiadomość dla tych, którzy nie zdążą między zakupem karpia a odbiorem paczki z paczkomatu.

Warto też zajrzeć do kaplicy zamkowej, gdzie wystawiona została tyrolska szopka rodziny Sułkowskich. Historyczna, skromna ręcznie robiona, z duszą – a nie z chińskiego katalogu.
Jarmark na pełnych obrotach
Po południu wszystko znów kręci się wokół Placu Ratuszowego. Pojawił się Piernikobus MZK – świąteczny autobus, który rozdaje uśmiechy, a czasem i pierniki, jeśli dobrze trafisz. Jest Mikołaj, są elfy, są dzieci. Maluchy ustawiają się w kolejce do zdjęcia z brodaczem, który – jak twierdzą złośliwi – może i prezentów nie przyniesie, ale przynajmniej się uśmiechnie.
O 17.00 życie kulturalne miasta przeniosło się na Plac Wojska Polskiego, gdzie scena już czekała na pierwsze występy. I tu, proszę państwa, zaczęła się magia.
Od Cioci Tuni po Eneja – czyli święta z przytupem
Program sceniczny otworzyła Ciocia Tunia – dla niewtajemniczonych: Marta Świątek-Stanienda, specjalistka od dziecięcych uśmiechów i piosenek, które wpadają w ucho i zostają tam na dobre. Dzieci zaproszone na scenę traktowały ten moment jak nominację do Oscara – dla wielu z nich to było prawdziwe 5 minut sławy, w rytmie tamburyna.

Po dzieciach – czas na coś dla duszy. Na scenie zagościła kapela Bacówka z góralskimi kolędami. Drewniane nuty, tradycyjne stroje, skrzypce i nutka nostalgii. A potem – zupełna zmiana klimatu. Szewczuga Family, czyli świąteczny projekt muzyczny wielopokoleniowej rodziny, która wie, jak połączyć świętość z show. Na scenie pojawili się również Iwona Loranc, Asteya i Tomek Lewandowski.

Światełko, życzenia i wieczór z Enejem
Wieczorem – moment kulminacyjny: przekazanie Betlejemskiego Światła Pokoju przez harcerzy na ręce prezydenta miasta. Uroczysty, symboliczny gest, który co roku przypomina, że święta to nie tylko kupowanie, ale też wspólnota, nadzieja i światło – nawet jeśli w tle słychać kolędę w wersji dance.
Jarosław Klimaszewski, prezydent miasta, złożył mieszkańcom życzenia świąteczne. A potem już tylko muzyka – tym razem w wykonaniu zespołu Enej, w odsłonie kolędowej. Energetyczni jak zwykle, choć tym razem bardziej pastorałkowi niż punkowi.

Publiczność śpiewała razem z nimi, a potem… nadszedł moment kulminacyjny wieczoru: dyskoteka na Rynku. Bo jak już świętować, to na całego – z kolędą i tańcem w jednym.

Co czeka na mieszkańców i gości w niedzielę - zobaczcie tutaj:
[ZT]22455[/ZT]