IV edycja „Wojowników Światów”, mimo zmiany planów spowodowanej ogłoszoną żałobą narodową, pokazała, że prawdziwi wojownicy znają się nie tylko na walce, ale i na logistyce. Wszystko, co miało rozłożyć się na dwa dni, zostało skondensowane w jedną niedzielę – bez straty dla jakości. Wręcz przeciwnie – emocje skumulowały się jak w dobrze napiętej cięciwie łuku.
Od rana park tętnił życiem. Wioska wojów witała gości kramami pełnymi biżuterii, strojów, średniowiecznych akcesoriów, aromatycznego ziela i wyśmienitego jadła. A spragnionych czekała prawdziwa niespodzianka: specjalnie na tę okazję uwarzone piwo „Szary Wilk”, które – sądząc po uśmiechach – zdążyło zaskarbić sobie wierne grono fanów.
Każda z grup rekonstrukcyjnych – od legionistów rzymskich po wojowników z galaktycznego imperium – kusiła przechodniów opowieściami, które zamiast usypiać jak podręcznik, budziły żywe zainteresowanie. W tym roku po raz pierwszy pojawili się rzymscy legioniści i dostojne damy Rzymu, prezentując imponujące stroje i uzbrojenie, które wywoływały zachwyt zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych.
Nie zabrakło też kontyngentu brytyjskiego i żołnierzy wojny secesyjnej, którzy chętnie prezentowali swój sprzęt bojowy i umundurowanie, zdradzając przy okazji tajniki technik walki.
Joanna d’Arc, w zbroi cięższej niż niejeden współczesny plecak, dała pokaz odwagi, a bitwa o Shire przypomniała nam, że nawet mali hobbici – przy wsparciu elfów i krasnoludów – potrafią spuścić łomot siłom zła.
Jednym z najważniejszych momentów dnia była inscenizacja koronacji Bolesława Chrobrego, przygotowana przez Watahę Rycerską. W roku, w którym przypada okrągła rocznica tego wydarzenia, rekonstrukcja miała szczególną wagę. W postać biskupa Wojciecha wcielił się – ku ogromnej radości publiczności – sam Gandalf, wprowadzając w wydarzenie nutę magicznej dostojności.
Przed samą koronacją publiczność miała okazję wysłuchać fascynujących ciekawostek o trudnych relacjach polsko-niemieckich przełomu X i XI wieku. Zamiast nudnego wykładu dostaliśmy żywą, pełną anegdot opowieść, która ukazała Bolesława Chrobrego nie tylko jako króla, ale i sprytnego dyplomatę.
Ceremonia wypadła widowiskowo, z rozmachem i szacunkiem dla detali – od historycznych szat po insygnia władzy. Bez wątpienia był to jeden z tych momentów, które naprawdę budują pamięć o własnej historii.
Sercem wydarzenia był turniej TARCZY I MIECZA, który rozgrzał publiczność do czerwoności. Specjalna, „lightowa” wersja dla młodszych rycerzy przyciągnęła tłumy ambitnych kandydatów na obrońców królestwa (i ich równie ambitnych rodziców).
Marsz rekonstruktorów, który tradycyjnie stanowi jeden z kluczowych elementów wydarzenia, tym razem – ze względu na reorganizację programu – odbył się wyłącznie na terenie Parku Słowackiego. I choć trasa była krótsza, defilada kolorowych postaci epokowych zrobiła na publiczności ogromne wrażenie, zamieniając park w tętniący życiem wehikuł czasu.
Wielkie emocje wzbudziły także armatnie wystrzały, które rozległy się dwukrotnie, przypominając wszystkim, że historia potrafi być głośniejsza niż niejeden koncert rockowy. Okoliczne kawki i wiewiórki zapewne do dziś mają swoją własną wersję tej bitwy – i w niej to właśnie one są ofiarami.
Gęsty dym długo unosił się wśród drzew, tworząc atmosferę rodem z dawnych pól bitewnych. To było nie tyle widowisko, co pełnowymiarowe przeżycie – na wszystkie zmysły.
Gdy już uszy przestały dzwonić, a emocje opadły, przyszedł czas na pokazy tańca z XVI wieku, które przypomniały nam, że w tamtych czasach nie tylko się walczyło, ale i tańczyło – choć kroki były bardziej skomplikowane niż instrukcja obsługi muszkietu.
Na zakończenie scena należała do młodych artystów z Fundacji Włóczykije, którzy przypomnieli utwory z „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. Ich występ, wspierany przez tancerzy ognia Ars Invicta, stworzył magiczną, niemal baśniową atmosferę idealną na finał wydarzenia.
Miłośnicy literatury również mieli swoje święto – w specjalnym namiocie na wzniesieniu można było spotkać się nie tylko z książkami, ale i ich twórcami. A kto nie miał dość, mógł jeszcze zaopatrzyć się w egzemplarz „na drogę” – i poczuć się jak średniowieczny skryba, tylko bez konieczności własnoręcznego przepisywania.
Obserwując organizatorów, którzy przez cały dzień lawirowali między galaktykami i wiekami z gracją rasowego wodzireja i cierpliwością średniowiecznego skryby, trudno było nie poczuć szacunku.IV edycja „Wojowników Światów” pokazała, że nawet nagła zmiana planów nie przeszkodzi, gdy w grę wchodzi pasja – i solidna dawka wyobraźni.
Gdy ostatnie nuty „Piosenki Durina” unosiły się nad parkiem, a dym po armatnich salwach wreszcie opadł, w powietrzu wisiało jedno: to nie była tylko impreza, to była podróż do światów, które nie chcą znikać po zamknięciu książki czy ostatnim klapsie filmu.
I choć kolejna edycja dopiero za rok, coś mówi nam, że ci, którzy choć na chwilę znaleźli się w Parku Słowackiego tego dnia, jeszcze długo będą zerkać na mapę – sprawdzając, czy przypadkiem Shire nie zaczęło się gdzieś za placem zabaw, rzymscy legioniści nie układają właśnie obozu przy fontannie, a Gandalf – ukryty pod drzewem – nie opowiada nowej historii.
Bo jak tu wrócić do codzienności, kiedy przez chwilę naprawdę było się wojownikiem?
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu bielskirynek.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz