MacKenzie improwizował na organach bez partytury, podążając za rytmem i nastrojem filmu. Jego gra odzwierciedlała emocje postaci i zmieniające się napięcie – od subtelnych dźwięków po dramatyczne akcenty. Organy pełniły rolę narratora, komentując obraz bez słów.
Publiczność, skupiona i wyciszona, dała się wciągnąć w atmosferę starego kina. Część widzów zamykała oczy, by lepiej chłonąć muzykę i wyobraźnią śledzić akcję.
Seans był nie tylko powrotem do przeszłości, ale też eksperymentem, który pokazał nowe możliwości wykorzystania sali koncertowej. Organy, zwykle związane z muzyką kościelną i klasyczną, posłużyły jako nośnik filmowej narracji, łącząc świat dźwięku i obrazu w jedną opowieść.
– To było doświadczenie inne niż wszystkie – mówiła po pokazie jedna z uczestniczek. – Czułam się, jakbym weszła do środka filmu.
Wydarzenie pokazało, że kino sprzed stu lat nadal potrafi poruszyć współczesnego widza – zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszy mu żywa, tworzona na bieżąco muzyka.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz