Poświęcony Ewie Demarczyk (niezapomnianej piosenkarce żyjącej w latach 1941-2020) bielski spektakl nie ma charakteru biograficznego. To swobodny zestaw impresji i fantazji inspirowanych autentycznymi zdarzeniami z jej kariery oraz poetyckimi walorami utworów, które w ekspresyjny sposób śpiewała. Poruszająca mozaika tęsknot, uczuć, emocjonalnych refleksji, a nade wszystko szczególnych dźwięków – to istota monodramu dedykowanego artystce zaliczanej do grona najbardziej utalentowanych i charyzmatycznych postaci polskiej sceny muzycznej. Warto przypomnieć, że była ona często nazywana „Czarnym Aniołem”, a jej długoletnie więzi sceniczne z krakowskim kabaretem „Piwnica pod Baranami” przeszły do historii rodzimego nurtu poezji śpiewanej.
Myślę, że teatr nieprzypadkowo sięgnął po tekst Zuzanny Bojdy. Z powodzeniem współpracowała już przecież z bielską placówką Melpomeny przy dwóch innych spektaklach – „Ciało Bambina” oraz „Wyspa Kalina”. Powstały one na podstawie jej tekstów i zostały bardzo ciepło przyjęte przez publiczność. Teraz jednak autorka skoncentrowała się na zjawisku …ciszy. W dodatku – takiej ciszy, która poprzedza ważne chwile. Ciszy pełnej oczekiwania i napięcia. Ciszy, która …brzmi.
- Stoję w czarnej sukience. To jest taka krótka czarna sukienka, co mama uszyła, z dekolcikiem w łódeczkę, Stoję w tej sukience i wchłaniam wszystkie wdechy i wydechy. Nastrajam się nimi i sama im dyryguję. A powietrze jest gęste. Widzę odrobinki kurzu, które unoszą się w świetle reflektorów. Czuję oddech widowni. Wypełnia on całą salę i zamienia się w szum, który kładzie się na tej ciszy. Wyobrażam sobie, że szum zamienia się w jedną wspólną falę…
To wymowny fragment jednego z licznych monologów składających się na kameralne przedstawienie prezentowane na Małej Scenie Teatru Polskiego. Wyreżyserowany przez Tomasza Fryzeła spektakl nie pozostawia nikogo obojętnym. Ogromne wrażenie wywiera na widzach rewelacyjna kreacja sceniczna Marty Gzowskiej-Sawickiej, która znakomicie wciela się w postać Ewy Demarczyk. Aktorka jest w tym przedstawieniu zjawiskowa. To z pewnością jedna z jej najlepszych ról w całym 22-letnim okresie kariery artystycznej w bielskim teatrze.
Sawicka przypomina m.in. publiczności najsłynniejsze utwory z bogatego dorobku krakowskiej damy polskiej piosenki poetyckiej. Kompozytorskie dzieła Zygmunta Koniecznego i Andrzeja Zaryckiego do słów Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Mirona Białoszewskiego, Wiesława Dymnego czy Juliana Tuwima rozbrzmiewają w ciekawych aranżacjach Nikodema Dybińskiego. Niektóre z nich – „Groszki i róźe”, „Karuzela z madonnami”, „Tomaszów” czy wreszcie popisowa piosenka „Grande Valse Brillante” – nabierają wręcz nowatorskiego kształtu w wykonaniu bielskiej aktorki.
Trudno się temu dziwić. Sawicka jest przecież śpiewającą aktorką – absolwentką renomowanego Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. W przeszłości zasłynęła już interesującymi interpretacjami utworów z repertuaru sławnych wykonawców, by wspomnieć chociażby o balladach Leonarda Cohena. Obdarzona cennymi predyspozycjami artystka jest – bez najmniejszej przesady – jednym z aktorskich filarów teatru. A jej najnowsza rola w monodramie „Milczenie” wydaje się być sceniczną perełką w dotychczasowym dorobku.
Muszę się przyznać, że pełen obaw jechałem do Bielska na grudniową premierę kameralnego widowiska Zuzanny Bojdy. Zdawałem sobie sprawę, że udział w tym spektaklu będzie prawdziwym wyzwaniem dla Marty Sawickiej. Po przedstawieniu odetchnąłem jednak z ulgą. Artystka wyszła bowiem obronną ręką z powierzonego jej zadania, prezentując naprawdę wysoki poziom umiejętności aktorskich i wokalnych.
Współtwórczynią sukcesu „Milczenia” jest ponadto Klaudyna Schubert, reżyserka świateł scenicznych. Niebanalna oprawa świetlna monodramu zastępuje niemal zupełnie tradycyjną scenografię, co rzadko zdarza się we współczesnych teatrach. A w kameralnym przedstawieniu na Małej Scenie ma to szczególne znaczenie.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz