Uroczyste spotkanie odbyło się w gronie rodziny i bliskich pana Stanisława. Jubilat przyjął gratulacje z charakterystycznym dla siebie optymizmem. Zapytany o zdrowie, odpowiedział z uśmiechem: „Dziękuję, coraz lepsze!”. Pan Stanisław z okazji swojej okrągłej rocznicy przygotował notkę biograficzną:
Urodziłem się 2 września 1925 roku w Janowie (obecnie Rumia) w skromnej kaszubskiej rodzinie. Było nas dziewięcioro rodzeństwa, w domu się nie przelewało, rodzice pracowali jako robotnicy w prywatnym gospodarstwie rolnym z przynależną fabryką.
Jako dziesięciolatek zdobyłem sławę łasucha na słodkości. Otóż zakradłem się do spiżarni i zamiast napić się soku wiśniowego, pociągnąłem z butelki z lizolem paląc sobie cały przełyk oraz ¾ żołądka. Sensacja była taka, że aż gazety pisały o tym wypadku. Już w dzieciństwie miałem zamiłowanie do majsterkowania. Z kolegami konstruowaliśmy z bambusowych patyków samoloty. W nagrodę piloci zabrali nas na wycieczkę samolotem nad polskim wybrzeżem.
W przeddzień czternastych urodzin wybuch wojny zakończył moje dzieciństwo, zaczęła się ciężka praca. Z dalszej edukacji udało mi się ukończyć w latach 1941 – 1942 dwa lata niemieckiej szkoły rolniczej. Po powrocie z niewoli wiosną 1946 roku podjąłem pracę jako podmistrz w małej fabryce – Państwowych Zakładach Przemysłu Wełnianego w Rumii. Trzy lata później fabrykę zlikwidowano, przenosząc maszyny i mnie na Ziemie Zachodnie do Złocieńca. Pracowałem ofiarnie, nie licząc czasu, zdobywając coraz większą wiedzę i umiejętności. Po pół roku zostałem za to wyróżniony skierowaniem do dwuletniego Państwowego Technikum Włókienniczego dla Robotników Wysuniętych w Łodzi. Po lekcjach w szkole odkryłem w sobie zamiłowania muzyczne. Wraz ze szkolnym zespołem pieśni i tańca brałem czynny udział w różnych przedstawieniach, umilając nieliczne wolne chwile słuchaczom technikum.
Znalazłem tu też miłość mojego życia – Krysię, z którą spędziłem siedemdziesiąt szczęśliwych lat. Po złożonych pomyślnie w lutym 1952 roku egzaminach końcowych dostaliśmy z Krysią nakazy pracy niemal na dwóch krańcach Polski: ja do Zielonej Góry jako racjonalizator, Krysia do Sosnowca. Nie zniechęciło to nas. Ślub wzięliśmy w październiku 1952 roku i po wielu staraniach uzyskaliśmy przydziały pracy do Bielska-Białej. Początkowo mieszkaliśmy oddzielnie w zbiorowych sypialniach dla pracowników zamiejscowych. Czasem wynikały z tego zabawne sytuacje: jak to tajna milicja zrewidowała na środku ulicy niesioną przez żonę walizkę z brudnym praniem, szukając skradzionej wełny.
Jakież było nasze szczęście gdy przydzielono nam jeden wspólny pokój na mieszkanie. Cały nasz majątek stanowiła jedna walizka moja i druga Krysi. Po pracy na państwowej posadzie wynajmowałem się do różnych prac fizycznych, żeby zdobyć środki na zagospodarowanie. Dzięki oszczędnościom, pożyczkom i wielu wyrzeczeniom powoli jakoś urządziliśmy nasze gniazdko. Wiosną 1954 roku doczekaliśmy się naszego pierwszego i jedynego dziecka – syna Andrzeja.
Małżonka pochodziła z rodziny rolniczej, ja od dziecka pracowałem u ziemianina, więc oczywistym było, że jak nadarzyła się okazja zdobycia kawałka ziemi w ramach Pracowniczych Ogrodów Działkowych, to skorzystaliśmy z niej. Zaczynaliśmy od szczerego pola, przekopując sumiennie nasze 5 arów, siejąc warzywa i sadząc drzewa. Największe sukcesy odnosiłem w szczepieniu drzew owocowych i z czasem działka zamieniła się w gęsty sad. Nasz mały ogródek był wielokrotnie wyróżniany wśród innych działek.
W Bielsku-Białej pracowałem początkowo jako mistrz oddziału przygotowawczego w Zakładach Przemysłu Wełnianego im. L. Gawlika WEGA. Po reorganizacji zakładów w maju 1967 roku straciłem posadę i zostałem skierowany do pracy jako monter maszyn włókienniczych w Bielskiej Fabryce Maszyn Włókienniczych BEFAMA. Praca polegała na instalowaniu nowych maszyn włókienniczych w fabrykach całej Polski. Ja trafiłem na montaż do Wasilkowa w powiecie hajnowskim. Z zesłania uratowała mnie po dwóch latach kolejna reorganizacja zakładów WEGA. Z przedsiębiorstwa zostało wyodrębnione Centralne Laboratorium Przemysłu Wełnianego Południe. Znów był potrzebny zdolny mistrz oddziału przygotowawczego tkalni. W laboratorium pracowałem do czasu przejścia na wcześniejszą emeryturę 1 kwietnia 1984 roku. W pracy byłem szanowany i doceniany licznymi pochwałami oraz dyplomami, lecz awanse zawodowe i finansowe za tym nie szły. Nie interesowałem się polityką, do żadnej partii nie należałem, na takie wyróżnienia według ówczesnych władz nie zasługiwałem.
Gdy już miałem syna, posadziłem liczne drzewa, przyszedł czas na wybudowanie domu. Początkiem lat siedemdziesiątych okazyjnie kupiliśmy kawek ziemi przy dzisiejszej ulicy Krakowskiej. Nie był to dobry czas na budowanie. Cegłę wypalaliśmy z gliny wykopanej pod fundamenty, mury stawiał szwagier, materiały budowlane zdobywało się po znajomości. Jakoś z Bożą pomocą udało się w końcu uwić własne gniazdo. Zamieszkaliśmy tam w 1980 roku i byłoby to w dalszym ciągu moje miejsce na Ziemi, gdyby choroba i brak samodzielności nie zmusiły mnie do przeprowadzki do syna i synowej. Nie narzekam, jestem otoczony miłością i opieką najbliższych, choć trochę za starymi kątami tęsknię.
Od młodości miałem słabość do straży pożarnej. Pierwsze szkolenie strażackie ukończyłem w 1947 roku i przez całe życie zawodowe, o ile było to możliwe, byłem członkiem Przemysłowej Straży Pożarnej. W 1973 roku awansowałem na mechanika motopomp, a w 1977 roku zostałem zastępcą naczelnika Zakładowej Ochotniczej Straży Pożarnej. Lubiłem ćwiczenia strażackie, dbałem o sprzęt, jednym słowem wyróżniałem się zaangażowaniem, za co zostałem uhonorowany odznaką Wzorowy Strażak.
Jednak najbardziej lubiłem śpiew. Niedługo po przybyciu do Bielska-Białej dowiedziałem się o naborze do nieistniejącego już dziś chóru Zew. Początkowo chór egzystował pod skrzydłami miasta. W 1954 roku miasto zaprzestało finansowania, lecz szczęśliwie przyszedł z pomocą Cech Rzemiosł Różnych, który użyczał chórowi salę na próby i opłacał dyrygenta. Szybko dałem się poznać nie tylko jako śpiewak, ale i dobry organizator dbający o sprawy zespołu, toteż jakoś tak początkiem lat sześćdziesiątych powołano mnie na prezesa chóru i funkcję tę sprawowałem niezastąpiony do końca mojej w nim działalności. Repertuar był bogaty: od pieśni patriotycznych poprzez religijne do melodii ludowych, co sprawiało, że występowaliśmy na uroczystościach państwowych, kościelnych i rzemieślniczych. Jeździłem z chórem na koncerty i konkursy po całym kraju, a nawet za granicę - do Wolfsburga i Rzymu. Najbardziej wzruszająca była dla mnie możliwość zaśpiewania nowo wybranemu papieżowi Janowi Pawłowi II podczas pierwszej pielgrzymki do Polski w Oświęcimiu. Pracowałem też w Oddziale Polskiego Związku Chórów i Orkiestr w Bielsku-Białej. Za swoje zaangażowanie dostałem wiele pochwał i nagród.
Moją dewizą życiową jest Módl się i pracuj, a Pan Bóg ci pobłogosławi. Zostałem wynagrodzony długim dobrym życiem. Syna wykształciłem na inżyniera, mam piękną i mądrą wnuczkę oraz prawie dorosłych dwóch wspaniałych prawnuków. Jestem zadowolony ze swoich dokonań w miarę samodzielny i oby tak dalej…
Bielsko-Biała doczekała się własnej ‘Hall of Fame’
ale czy to nie jest raczej "wall of fame"? !!
Apa
15:04, 2025-09-01
Pomnik „Rzeź Wołyńska” w Domostawie został zniszczony
Ukraińcy mogą sobie chcieć postrzegać oraz interpretować swoje zbrodnie jak im się podoba, ale fakty świadczą niezbicie o nich i ich okrucieństwie wobec Polaków, kobiet czy też dzieci. Przecież żyją jeszcze do dzisiaj świadkowie tamtych zbrodni. Powstają filmy mówiące o tamtych dniach min. "Wołyń", są książki, nagrania itp. Smutna ta prawda jest.
Janek
17:04, 2025-08-12
Pomnik „Rzeź Wołyńska” w Domostawie został zniszczony
Pomaganie Ukraińcom???
HubalHaal
04:32, 2025-08-08
Korzyści z laserowego usuwania włosów
Zależy od wrażliwości skóry. Dla mnie akurat laser był bolesny, za to metoda shr in motion w depilconcept okazała się bardziej komfortowym sposobem usuwania włosków.
Zuza
21:29, 2025-08-06
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz