Bielsko-Biała żyje dwoma rytmami. Pierwszy to poranna fala autobusów, dźwięk ekspresów w kawiarniach, szybkie przejścia przez rynek i korytarze biurowców. Drugi to ten, który zaczyna się po południu: łagodniejące tempo, miękkie światło na zboczach i myśl, że weekend można skonstruować jak mały spektakl. W tym mieście między górami a autostradą mikro-wyjazdy stały się sposobem na złapanie oddechu — nie wielką ucieczką, tylko zgrabnym wycięciem dwóch, trzech dobrych scen z kalendarza. Kiedyś planowanie takiej wyprawy brzmiało jak przygotowania do wyprawy wysokogórskiej; dziś to raczej sztuka dobrego montażu: kilka decyzji we właściwej kolejności i zupełnie inny ciężar tygodnia. Właśnie dlatego coraz częściej słyszy się tu zdania, które zaczynają się od „w piątek po pracy lecimy…”.