Zamknij
fot. archiwum BR

Dynia w opałach, czyli Wszystkich Świętych kontra Halloween

Agata Rucińska Agata Rucińska 11:28, 28.10.2025

Dynia w opałach, czyli Wszystkich Świętych kontra Halloween

Znicze palą się jak co roku – już od końca października. Pani Halinka z osiedla piecze ciasto dyniowe, sąsiad z naprzeciwka montuje plastikowego kościotrupa na balkonie. Polska jesień, święta świętsze od świętych – i spór o to, kto komu przeszkadza bardziej: Zaduszki Halloweenowi czy odwrotnie. A w tle, tradycyjnie już, hejt w internecie – że „pogaństwo”, że „komercja”, że „zachodnia zaraza”.

Zacznijmy od pytania, które powinno paść już dawno: czy dynia rzeczywiście obraża pamięć o zmarłych? Czy jeśli dzieci w przedszkolu biegają w czapkach z duszkiem Casprem, to duch prababci naprawdę poczuje się zlekceważony?

Nie sądzę. A jednak co roku obserwujemy to samo widowisko: na forach, ambonach i tablicach informacyjnych niektórych szkół rozgrywa się batalia o duszę narodu. Z jednej strony: katolickie uroczystości – poważne, refleksyjne, głęboko zakorzenione. Z drugiej: plastikowe pająki z Chin, pomarańczowe balony i młodzież przebrana za zombie. Jakbyśmy nie potrafili pogodzić się z tym, że jedno i drugie istnieje równolegle – i że świat się nie skończy, jeśli dynia stanie obok znicza.

Pochodzenie – jak z podręcznika, ale nikt nie czyta

Fakt pierwszy: Wszystkich Świętych (1 listopada) to święto Kościoła katolickiego, upamiętniające wszystkich zbawionych. Wprowadzono je w VIII wieku – czyli wtedy, gdy większość naszych przodków składała ofiary w leśnych ostępach, a nie pisała wypominki. Zaduszki (2 listopada) mają swój początek w klasztorze w Cluny w 998 roku, a w Polsce przyjęły się, bo idealnie skleiły się ze słowiańskimi „dziadami” – ogniem, wspominaniem zmarłych, piciem, śpiewaniem. Czyli też trochę show, tylko bardziej na poważnie.

Fakt drugi: Halloween to nic innego jak „All Hallows’ Eve” – wigilia Wszystkich Świętych. Łączy się z dawnym celtyckim Samhain – końcem roku rolniczego, maskami, ogniskami i wiarą w to, że duchy wtedy właśnie przechodzą przez granicę światów. W USA zrobiono z tego mocno komercyjną imprezę przebierańców – a my, jako kraj intensywnie oglądający amerykańskie filmy, zaimportowaliśmy dynię razem z amerykańskim popcornem.

Co roku to samo, czyli grzech powtarzania

Każdego października powtarza się zatem nasz narodowy rytuał bicia na alarm. Dynia kontra krzyż, plastik kontra znicz, pajęczyna kontra świeca. Publicyści grzmią, katecheci przestrzegają, a nauczyciele nie wiedzą, czy pozwolić dzieciom przynieść maskę czarownicy do szkoły, czy czekać na skargę oburzonej mamy, że „to pogaństwo”.

Zadziwiające, że przy tylu problemach realnych – od kryzysu edukacji po zapaść psychiatrii dziecięcej – to właśnie plastikowa dynia staje się symbolem upadku cywilizacji. Może to dlatego, że łatwiej walczyć z dynią niż z podatkami, łatwiej napiętnować kostium niż zreformować program nauczania.

Zamiast uczyć dzieci, skąd się wzięły nasze tradycje, dlaczego palimy znicze, a także co to jest Samhain i czemu Irlandczycy wydrążali rzepę, wolimy rzucić hasło: „Nie obchodzę Halloween, bo jestem Polakiem!”. Jakby w polskości nie było miejsca na zabawę.

Dynia nie gryzie

Nie twierdzę, że każdy musi kochać Halloween. Można nie lubić dyni (smak specyficzny), nie znosić przebieranek (wspomnienia z przedszkola) czy być wierzącym katolikiem, dla którego 1–2 listopada to czas absolutnej powagi. I bardzo dobrze – dla wielu Polaków te dni to prawdziwe święto – i w liturgicznym, i osobistym sensie.

Ale warto oddzielić formę od treści, rytuał od przekazu. Halloween to nie „anty-Zaduszki”. To dziecięca zabawa, oparta na tym samym mechanizmie, co bajki braci Grimm: trochę się przestrasz, ale bezpiecznie. To, że komuś dynia świeci w oknie, nie oznacza, że zapomniał o babci. A jeśli przy okazji rodzina odwiedzi cmentarz, posprząta grób i wspomni imiona przodków – to chyba znak, że tradycja nie ginie. Wręcz przeciwnie: adaptuje się.

Przecież te święta się nie wykluczają. Ani nawet nie nachodzą

Co istotne – i dość często pomijane – Halloween (31 października) nie koliduje z katolickimi świętami. To dzień wcześniej. Nie „zastępuje” Zaduszek, nie „usuwa” Wszystkich Świętych z kalendarza. Przeciwnie: jest czymś w rodzaju rozbiegówki. Można się bawić we wtorek, a w środę zapalić znicz i pomodlić się za zmarłych. Można mieć dynię na parapecie i szacunek dla pradziadka w sercu. Nie trzeba wybierać. No chyba, że ktoś naprawdę uważa, że święto z USA ma moc unieważniania katolickiego kalendarza. Wtedy polecam herbatkę z melisy i głęboki oddech.

Krótka konkluzja ku rozwadze

Zamiast więc tropić okultyzm w dyni i rozdzierać szaty nad plastikową czaszką, może lepiej przypomnieć sobie, czemu naprawdę służą te listopadowe dni: pamięci, wspólnocie, refleksji. A jeśli przy okazji dzieci się pośmieją, przebiorą i zjedzą za dużo cukru – to cóż, takie już ich prawo. Przodkowie nie obrażą się o dynię. Zwłaszcza ci, którzy kiedyś sami brali udział w „dziadach” przy ognisku i niejedno widzieli.

Znicz nie wyklucza dyni. Pamięć nie gryzie się z humorem. A świat nie dzieli się na świętych i przebierańców. Czasem jedno i drugie nosimy w sobie. Nawet w Bielsku-Białej.

[ZT]21941[/ZT]

 

Dodaj komentarz

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS

komentarze (0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%