Kiedyś schrony budowano na wypadek wojny. Dziś tworzymy aplikacje. Felieton o polskiej obronie cywilnej, w której więcej jest sarkazmu niż betonu w schronach.
Trzeci rok wojny w Ukrainie, drony nad Lubelszczyzną, naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej, a u nas – w piwnicy słoiki po ogórkach i pordzewiały rower. Tak wygląda przeciętny polski schron. I to nie z czasów wojny, ale z roku 2025, który miał być erą cyfrowej tarczy i państwa na miarę XXI wieku.
No więc mamy wojnę za miedzą i państwo, które – jak to ono – właśnie się obudziło. I, jak to ono, zaczęło od stworzenia… aplikacji. Tak, aplikacji o wdzięcznej nazwie „Schrony”. Możesz ją sobie ściągnąć i sprawdzić, gdzie masz się schować, kiedy zawyją syreny. Czasem to szkoła, czasem parking pod Biedronką, czasem – nie żartuję – toaleta publiczna (no tu może trochę przesadziłam). Takie mamy czasy. Wirtualny bunkier, realna obawa.
Państwo z kartonu, schron z betonu (albo i nie)
Przez trzy dekady wolnej Polski schron był wrogiem numer jeden. Przypominał PRL, a PRL to przecież, jak wszyscy wiemy, zło wcielone – nawet jeśli ten PRL dawał ludziom przynajmniej betonowe lochy na wypadek bomb atomowych. Więc likwidowano, zasypywano, przerabiano na magazyny. A potem – w 2022 roku, w świetle reflektorów i z fanfarami – uchwalono ustawę o obronie Ojczyzny, w której… zapomniano o ochronie cywilów. Taki detal.
Dwa lata bez przepisów, bez odpowiedzialnych, bez planu. Polska szkoła legislacji. Dopiero teraz, z początkiem 2025, mamy nową ustawę – i co ciekawe, w tym nowym prawie to gmina ma ci powiedzieć, gdzie masz się schować, rząd ma dać na to pieniądze, a ty masz mieć zainstalowaną aplikację i nie zadawać pytań. Wszyscy zadowoleni.
Czego nie widać, to nie istnieje
Statystyka? Proszę bardzo. Mamy w Polsce niecałe dwa tysiące prawdziwych schronów – tych z wentylacją, zapasami i drzwiami, które coś wytrzymają. Pomieszczą około 170 tysięcy ludzi. A ludzi mamy, jak wiadomo, czterdzieści milionów. Więc kto pierwszy, ten lepszy – a kto nie zdąży, ten do piwnicy, najlepiej z kocem i kanapką.
Reszta to tzw. „miejsca doraźnego schronienia”. Brzmi jak coachingowe zaklęcie, ale w praktyce oznacza piwnicę z rurami, wilgocią i pudłami po butach. Jeśli tam przeżyjesz bombardowanie – gratulacje, jesteś twardszy niż beton, którego brak.
Pieniądze są, schronów nie ma
Teraz będzie lepiej – obiecuje państwo. Powstaje Fundusz Ochrony Ludności, miliardy złotych mają płynąć szerokim strumieniem. Będą remonty starych schronów, nowe bunkry na wschodzie, adaptacje garaży i przydomowe lochy bez pozwolenia budowlanego. Można będzie sobie wykopać mały Grób Nieznanego Sąsiada na działce i spać spokojnie.
Tylko że – jak mawiał mój dziadek – jak dają, to bierz, a jak biją, to uciekaj. Na razie dają obietnice, a biją – metaforycznie – w samozadowolenie, że jesteśmy bezpieczni, bo jesteśmy w NATO. Tymczasem nawet NATO w piwnicy ci kanapki nie poda.
Wstyd jak z betonu
Nie chodzi o to, żeby siać panikę. Ale też nie chodzi o to, żeby udawać, że wszystko jest w porządku. Nie jest. Polska przez trzydzieści lat lekceważyła coś, co jest obowiązkiem każdego państwa – ochronę ludności cywilnej. A teraz nadrabia w pośpiechu, chaotycznie, byle jak. Z mapą w telefonie zamiast z planem na papierze.
I najbardziej boli w tym nie brak schronów, tylko brak refleksji. Brak uczciwego przyznania: tak, zawaliliśmy. Zamiast tego mamy foldery, kampanie informacyjne i konferencje prasowe, na których ważni panowie mówią, że „sytuacja jest pod kontrolą”. Tyle że kontrola zaczyna się wtedy, kiedy schron nie jest metaforą.
Pora zejść do piwnicy
Można się z tego śmiać – i trzeba, bo śmiech to ostatni bezpieczny azyl – ale warto też spojrzeć w lustro. Czy wiesz, gdzie jest twój najbliższy schron? Czy twoje dziecko wie, co zrobić, kiedy zawyją syreny? Czy twoja gmina naprawdę cię poinformowała, czy tylko wysłała PDF-a na stronę, której nikt nie czyta?
Bezpieczeństwo zaczyna się od informacji. A schron? Schron to już luksus. Rzadki, drogi, często fikcyjny. Jak państwo opiekuńcze w czasach inflacji. Ale próbujmy. Pytajmy. Wymagajmy. Budujmy – choćby mentalnie – tę betonową świadomość, że cywil to też obywatel, a nie tylko widz wojny zza ekranu smartfona.
Zamiast zakończenia – trzy pytania na przyszłość:
- Kto odpowie za fałszywe poczucie bezpieczeństwa, jeśli przyjdzie prawdziwe zagrożenie?
- Czy Polska nadrobi trzy dekady zaniedbań szybciej niż zbuduje kolejną aplikację?
- Co zrobi sąsiad spod siódemki, kiedy zapukasz do jego schronu bez zaproszenia?