Zamknij
UWAGA
Człowiek czytający manifest / fot. Domena publiczna

Jak kupić normalność za czerwony sztandar, czyli 22 lipca w wersji importowej

Agata Rucińska Agata Rucińska 05:00, 22.07.2025

Jak kupić normalność za czerwony sztandar, czyli 22 lipca w wersji importowej

22 lipca przez dekady był państwowym świętem propagandy sukcesu. Defilady, manifesty i obowiązkowy entuzjazm miały pokazać, że Polska Ludowa rodzi się na nowo. Dziś ta data jest już tylko przypisem historii.

 

Był taki dzień w kalendarzu, który pachniał ciepłym asfaltem, watą cukrową i czymś, co dziś nazwalibyśmy propagandą sukcesu, a wtedy – po prostu normalnością. 22 lipca – Narodowe Święto Odrodzenia Polski. Data równie wymuszona, co monumentalna. Taki punkt obowiązkowy w repertuarze państwowego teatru: defilady, przemówienia i przykaz, żeby klasnąć w odpowiednim momencie.

Manifest z Moskwy, nie z Chełma

Oficjalnie ustanowiono je dekretem Krajowej Rady Narodowej w 1945 roku na pamiątkę ogłoszenia Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Dokument podpisano w Moskwie w 1944 r. choć oficjalna wersja mówiła o Chełmie. Pierwsze słowa manifestu popłynęły przez Radio Moskwa – bo przecież suwerenność najlepiej ogłaszać w eterze z gabinetu Stalina.

Dziś to już tylko przypis w podręcznikach historii. Ale kiedyś? Kiedyś było inaczej. Polska Ludowa stroiła się w czerwone flagi, megafony pracowały pełną parą, a Manifest Lipcowy brzmiał niczym objawienie. W treści deklarowano demokrację, wolność słowa i samorządy – wszystko to na papierze, bo papier, jak wiadomo, przyjmie każdą bzdurę. Nieważne, że wszystko działo się w cieniu radzieckich bagnetów i marionetkowego rządu. Ważne, żeby wyglądało, jakbyśmy sami tego chcieli.

Święto na pokaz

Kto pamięta tamte pochody, ten wie, że było w nich odrobinę reżyserowanego entuzjazmu i całe morze obojętności. Oficjele na trybunach udawali wzruszenie, robotnicy maszerowali z transparentami, uczniowie w mundurkach ustawiali się do zdjęcia. Darmowe autobusy i tramwaje, gastronomia i piwo na koszt państwa – wszystko po to, by święto smakowało lepiej niż codzienność. 

W tle trwał propagandowy scenariusz: manifest czytany w Moskwie, nie w Chełmie. Cytat Stalina? Lepiej nie, bo wtedy za dużo by się wydało. Ruchy miały pokazać, że wszystko jest nasze, swojskie i niezależne. Ale to był teatr z kulisami na Kremlu.

22 lipca był też dniem pokazowym – w tym dniu uroczyście otwierano największe symbole PRL. W 1955 roku oddano do użytku Pałac Kultury i Nauki oraz Stadion Dziesięciolecia. Inne inwestycje, choć nie zawsze oddawane dokładnie tego dnia, wpisywano w kalendarz sukcesów. Bo trzeba było podkreślić, że komunizm coś buduje – i że warto w niego wierzyć.

A po defiladzie? Życie prawdziwe: czekolada z Peweksu, baloniki dla dzieci i cicha nadzieja, że może tym razem przypadnie talon na lodówkę „Polar”.

 

Manifest w cieniu historii

Manifest PKWN miał być dowodem, że Polska odradza się pod przewodnictwem klasy robotniczej i Armii Czerwonej. Prof. Andrzej Paczkowski w książce "Pół wieku dziejów Polski 1939–1989" pisze wprost: PKWN był instrumentem zależności od ZSRR, starannie wyreżyserowanym dokumentem, który miał uwiarygodnić nowy porządek. Obiecywał demokrację, ale w wydaniu ludowym – czyli dokładnie takim, jakim pozwalał Kreml.

Święto zostało zniesione ustawą sejmu kontraktowego 6 kwietnia 1990 roku. Ustawa weszła w życie 28 kwietnia. W głosowaniu 182 posłów poparło likwidację, 56 było przeciw, wstrzymało się 39. Nawet wtedy prezydent Jaruzelski sprzeciwiał się wykreśleniu tego dnia z kalendarza. To tylko dowód, że pamięć państwa nie znika od razu – choć próbowano ją odciąć jednym cięciem. Ale zdjęcia defilad, portrety Gomułki i Gierka zostały. I czasem wędrują z albumów do współczesnych ekranów, bo nostalgie mają długie korzenie.

Lustro współczesności

Dziś też mamy swoje „22 lipca”: dni, kiedy przekaz płynie w jednym kierunku, a media publiczne – według licznych analiz – prezentują sukcesy władzy w tonie bliskim rytuałowi. Telewizja publiczna w ostatnich latach często bywała oskarżana o jednostronne relacje i selektywne pokazywanie krytyków. Choć zmieniają się rządy, kalendarze i slogany, mechanizm propagandowej opowieści pozostaje zaskakująco podobny.

Na zakończenie

Dzisiaj, gdy historia wraca w nieoczekiwanych przebraniach, 22 lipca przypomina: państwowe rytuały nie trwają wiecznie. Nadmiar patosu zwykle zwiastuje koniec. Nie ma manifestu, który raz na zawsze zastąpi wolność myślenia. I choć ten dzień został wymazany z kalendarza, dobrze czasem do niego wrócić – żeby nie zapomnieć, jak łatwo propaganda potrafi udawać normalność.

Bo jeśli uwierzymy, że jedyna słuszna narracja jest dowodem naszej dojrzałości, to znaczy, że znowu daliśmy się nabrać.

Źródła:
Manifest PKWN, Archiwum Akt Nowych
Andrzej Paczkowski, Pół wieku dziejów Polski 1939–1989
Jerzy Eisler, Szkice o peerelu
Dziennik Ustaw PRL 1990, nr 34, poz. 198

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%