Casting na odtwórczynię roli młodziutkiej gwiazdy swingu okazał się najważniejszym bodaj kluczem do artystycznego sukcesu niezwykłego musicalu. Wyłonione spośród 50 kandydatek z całego kraju dwie utalentowane adeptki sztuki scenicznej (Dominika Handzlik i Żaneta Rus), wcieliły się naprzemiennie w postać Marii Koterbskiej z lat 1945-1954. Żaneta RUS, wywodząca się z Żywca studentka warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, wzbudziła spontaniczny zachwyt publiczności zgromadzonej w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej na grudniowej prapremierze widowiska VIVA MARIA w reżyserii Witolda Mazurkiewicza.
23-letnia żywczanka nie była jednak jedynym atutem przedstawienia. Jego główną zaletą wydaje się scenariusz niecodziennego musicalu, osadzonego głęboko w powojennych realiach Polski Ludowej. Autor tego tworzywa literackiego, Roman Frankl, syn Marii Koterbskiej, wykorzystał swoje rodzinne wspomnienia do nakreślenia burzliwych losów Mamy w ponurych czasach stalinizmu.
Sam zresztą zagrał jedną z ważnych ról w bielskim spektaklu – związanego z Radiem Katowice kompozytora Jerzego Haralda, który odkrył dla świata wokalny talent młodej dziewczyny z Białej (warto przypomnieć, że miasto o nazwie Bielsko-Biała powstało dopiero w 1951 roku). Scenariusz Frankla w reżyserskich rękach Mazurkiewicza stał się zaś cennym zalążkiem wyjątkowo sugestywnego dzieła scenicznego, w którym przygnębiająca historia miesza się na każdym niemal kroku z chwytliwą muzyką.
Nowojorskie wzorce z Piątej Alei
Siermiężna rzeczywistość powojennej Polski, zatruwanej wiejącymi ze Wschodu wiatrami tzw. socrealizmu, nie sprzyjała bezkompromisowej artystce zakochanej bez pamięci w swingu. Twórczość światowych gwiazd tego gatunku (Ella Fitzgerald, Billie Holiday, Nat King Cole czy Frank Sinatra) była bowiem traktowana przez komunistów sprawujących niepodzielną władzę w naszym kraju jako „imperialistyczne dziwactwa”.
– Nie będzie mi tu jakaś szansonistka wzorowała się na Piątej Alei (centralnej ulicy nowojorskiego Manhattanu), bo my mamy nasze Aleje Jerozolimskie – oświadcza w pewnym momencie z nieskrywaną partyjną szczerością groteskowy dygnitarz odpowiedzialny za sferę nadwiślańskiej kultury.
Apteka – gwarancją spokojnego bytu
Rodzice Marii Koterbskiej nie chcieli, by ich córka poświęciła się karierze piosenkarki. Wybrali dla niej studia w zakresie farmacji, bo gwarantowało to bezpieczne i spokojne życie. Dziewczyna była jednak niespokojnym duchem artystycznym i nie widziała się absolutnie w roli farmaceutki sprzedającej lekarstwa w aptece. Jej uwielbienie dla swingu mocno drażniło decydentów.
Próbowali na różne sposoby zniechęcić ją do śpiewania piosenek utrzymanych w znienawidzonym przez komunistów stylu. Usiłowali ponadto zaszkodzić poważnie jej rodzinie. Kazimierz, brat artystki, siedział w więzieniu za swoją wojenną przynależność do Armii Krajowej, a Jan, świeżo poślubiony mąż Marii, został oskarżony o udział w zmistyfikowanej aferze dolarowej.
Sceniczna huśtawka nastrojów
Dwuaktowe przedstawienie VIVA MARIA ma momentami wstrząsający, a chwilami – zupełnie wzruszający charakter. Dramatyczne fakty sprzed wielu dekad (w tym zwłaszcza zdumiewająca zmiana nazwy Katowic na Stalinogród) splatają się z radosnymi zdarzeniami z życia rozśpiewanej i roztańczonej bohaterki musicalu.
Sceniczną konfrontację ponurego świata partyjnych notabli z radosną przestrzenią pulsującej emocjami epoki swingu podkreśla oprawa scenograficzna i kostiumowa musicalu. To zasługa scenografa Damiana Styrny (pomysłowego twórcy obrotowych konstrukcji przestrzennych, zawierających m.in. przytłaczającą swoim wyglądem celę więzienną) oraz kreatywnej Igi Sylwestrzak, autorki kostiumów teatralnych.
Szarobure stroje decydentów komunistycznych i paskudnych ubeków różnią się radykalnie od atrakcyjnych i wielobarwnych ubiorów zespołu towarzyszącego występom młodziutkiej Marii Koterbskiej. Dodajmy, że Iga Sylwestrzak dała się już poznać w przeszłości z przygotowania niebanalnych kostiumów w bielskich spektaklach „Nikt nie kocha tak jak tenor”, „Lettycja i lubczyk”, „Sztukmistrz z miasta Lublina”, a także strojów dla śpiewających w teatralnym oknie aktorów prezentujących utwory z rockowego dorobku Romualda Lipki („Budka Suflera”).
Od Led Zeppelin do …swingu
Świetną współtwórczynią widowiska jest też Katarzyna Zielonka, która zadbała o efektowną choreografię w musicalu. Sceniczne układy taneczne są po prostu urocze, co dotyczy nie tylko fragmentów przedstawienia, w których rozbrzmiewają nieśmiertelne szlagiery Koterbskiej – „Brzydula i rudzielec”, „Karuzela”, Niebieskie tramwaje”, „Serduszko puka w rytmie cha-cha”, „Do grającej szafy grosik wrzuć” (ostatni z wymienionych utworów jest zresztą – o czym warto wspomnieć - najbliższym formule ekspresyjnego rock’n’rolla nagraniem z całego repertuaru artystki). Publiczność ma również okazję oglądać upiorne tańce na krześle w wykonaniu aktorów kreujących role partyjnych dygnitarzy. Wygląda to naprawdę uciesznie!
Do tej pory Katarzyna Zielonka kojarzyła mi się tylko z chorzowskim musicalem SCHOOL OF ROCK (czerwcowa premiera na deskach Teatru Rozrywki). Wraz z Jarosławem Stańkiem stworzyła tam oprawę choreograficzną dynamicznego spektaklu popularyzującego rockowe brzmienia zespołów AC/DC, Led Zeppelin czy Motörhead.
Teraz samodzielnie opracowała układy taneczne w spektaklu pulsującym swingiem. Nota bene – już w pierwszych minutach przedstawienia pojawia się w dźwiękowym tle fragment „Moonlight serenade” – kultowego utworu słynnej amerykańskiej orkiestry tanecznej Glenna Millera. Wprowadza to widzów w nostalgiczny nastrój niezapomnianej ery swingu (już 20 grudnia zespół z USA wystąpi na koncercie w bielskim obiekcie Cavatina Hall).
Wszystkie hity Koterbskiej (przygotowanie wokalne aktorów – Beata Przybytek) są prezentowane podczas spektaklu z towarzyszeniem czteroosobowego zespołu Jacka Obstarczyka. Muzycy są usadowieni w specjalnej wnęce poniżej poziomu sceny. Nie tylko jednak grają na swoich instrumentach, lecz także realizują niekonwencjonalne zadania sceniczne, powierzone im przez reżysera. Nadaje to całości nowatorski i oryginalny koloryt inscenizacyjny.
Aktorskie perełki
Najwyższy czas, by wspomnieć wreszcie o obsadzie poszczególnych ról aktorskich w musicalu VIVA MARIA. Kilku artystów zasługuje bezspornie na duże sława uznania. Z jak najlepszej strony pokazali się - oprócz wspomnianej już Żanety Rus – debiutujący na bielskiej scenie Karol Jasiński (Janek, ukochany Marysi), Roman Frankl (popularny wśród słuchaczy radiowych kompozytor Harald), Tomasz Lorek (groteskowo-kabaretowy minister kultury), Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt (pani Basia, nonszalancka sekretarka ministra), Rafał Sawicki (partyjny dygnitarz Nowak) oraz Sławomir Miska (odrażający ubek, którego można w razie potrzeby udobruchać podarkiem w postaci zegarka).
Synowska dedykacja
Spektakl wystawiony jeszcze w roku stulecia urodzin Marii Koterbskiej, stanowiącej przecież muzyczny symbol wizerunkowy Bielska-Białej, jest bezspornie wzruszającym przejawem pamięci o sławnej bielszczance. Artystyczne walory widowiska można zawdzięczać w głównej mierze Romanowi Franklowi – mieszkającemu dziś w Wiedniu śpiewającemu aktorowi, muzykowi, cenionemu konferansjerowi estradowemu, a nade wszystko autorowi scenariusza musicalu, dedykowanego w całości jego Mamie.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz