Udało mi się w ostatniej chwili przed lockdownem pójść do kina. Po raz pierwszy w tym roku i być może ostatni. Po raz pierwszy także do kina “Janosik” w Żywcu. Wnętrza po remoncie wyglądają całkiem całkiem, lekki klimat retro, muzyka z magnetofonu szpulowego, wygodne fotele i niezła akustyka. W kinie około 30 osób spragnionych wspólnego przeżywania sztuki filmowej.
“Zabij to i wyjedź z tego miasta” w reżyserii Mariusza Wilczyńskiego to film animowany, którego produkcja zajęła twórcy aż 14 lat. Główny motyw filmu o wspomnieniowa podróż reżysera do czasów dzieciństwa, spędzonych w Łodzi, w czasach gierkowskiego PRL-u. Wspomnienie rodziny i przyjaciół. Nauka czułości, empatii wobec ludzi i zwierząt. Refleksja nad przemijaniem i ulotnością życia. W filmie głosu użyczyło wiele znanych postaci kultury (m.in. Andrzej Wajda, Marek Kondrat, Krystyna Janda.) Całość okraszona muzyką zespołu Breakout, z którego twórcą - Tadeuszem Nalepą - łączyła Wilczyńskiego przyjaźń.
Tytuł filmu sugeruje raczej nieciekawe przeżycia. Skoro wyjedź, a przedtem zabij? Od razu przypomina mi się Bob Dylan, który jeszcze jako Robert Zimmerman wyjechał z małej, górniczej mieściny Hibbing. Podejrzewam, że życie w niej było całkiem podobne do tego, które opisuje Mariusz Wilczyński w swoim filmie. Ciasne miasto, ciasne umysły, żadnych perspektyw poza pracą w kopalni, która do najłatwiejszych przecież nie należy. I tak przedstawia on swoje rodzinne miasto Łódź. Dymiące kominy, żadnej zieleni, ludzie płytcy, zapatrzeni w siebie i swoje potrzeby, niemili dla drugiego człowieka, nawet dla rodziny, bez ideałów, marzeń i uśmiechu.
Jak to śpiewał Rysiek Riedel “Lunatycy otaczają mnie”. Ludzie, którzy żyjąc zapewniają sobie tylko podstawowe potrzeby. Ludzie, którzy chorują i umierają w samotności ponieważ rodzina ich nie zauważa, skupia się na sobie, a może na niczym poza oddychaniem? Ludzie niepotrzebni, którzy po śmierci są tylko workiem do zaszycia i zakopania w ziemi, żeby nie zawadzać żywym. Zwykle przy zmarłych rozmawiamy o nich, ich życiu, dorobku, miłych chwilach, wspominamy miłość matki, ojca, pierwsze zauroczenie. Tego tu nie znajdziecie. Tu przy zmarłych rozmawia się o … natrętnych muchach.
Strasznie ponury i prymitywny świat dawnego PRL-u, który dobrze pamiętam. Jestem z tego samego pokolenia co autor filmu, urodzony w latach 60-tych XX wieku. Czy tak pamiętam tamte czasy? Chyba jednak trochę inaczej. Świat przefiltrowany przez różowe okulary dziecka lub nastolatka wygląda inaczej, niż w oczach dorosłych, którzy muszą borykać się z codziennymi kłopotami. Zarobić na życie, czynsz, jedzenie dla bliskich. Pójść do sklepu, gdzie musimy wysłuchiwać życiowych mądrości pani sklepowej. Próba kupiena biletu w kiosku - “Spadaj, przerwę mam”. Dzwonisz do bliskich nad morze - “Spadaj, maluję się”. Przypominam, że nie było komórek, połączenie z inną miejscowością było trudniejsze niż z ciocią w Ameryce.
Gdy patrzę na te sceny i przypominają mi się filmy Barei. Chciałoby się uchwycić jakieś miłe fragmenty, coś co daje nadzieję. Jest takich kilka. Umierająca matka, która serdecznie upomina syna. Czerwona kokarda we włosach, jako ślad minionej młodości, namiętności, oczekiwań, marzeń. Kobieta siedząca samotnie przy stole na dancingu. Co ja tu robię? I nagle podchodzi mężczyzna, który prosi ją do tańca. Zauważył, odmienił na chwilę jej szare życie.
Początkowo patrzyłem na ten film z niepokojem, nieufnie. Niewyraźna kreska, ponury nastrój, przeklinający ludzie, egoizm i beznadzieja wyzierająca z każdego kadru. Ale to wszystko do momentu gdy usłyszałem ten Głos i tą Gitarę - Tadeusz Nalepa. Moja pierwsza ważna płyta w życiu to właśnie krążek zespołu Breakout. Ona ukształtowała moje gusty muzyczne na całe życie. I z tego co widzę, również autora filmu, który miał okazję przyjaźnić się z Tadeuszem.
Muzyka, która do dziś porusza serce, umysł i chyba nawet duszę. Sięga do głębi naszego człowieczeństwa. Muzyka smutna, ale prawdziwa. Teksty proste, ale bardzo życiowe. To prawda, ten film nie miałby takiej siły bez Tej właśnie muzyki. Owszem niedosyt pozostaje. Przy tak długim czasie produkcji, tylu animatorach scenariusz i animacja mogłyby być lepiej dopracowane. Mogli dać więcej nadziei, pokazać miłe gesty zwykłych ludzi. Przecież tak też było - dobrze to pamiętam.
Mogli dopasować bardziej sceny do piosenek. Każdy artysta ma jednak swoją wizję. Pan Mariusz akurat miał taką. Niech mu będzie. Jest to kawał dobrej filmowej roboty. Wybaczam też ze względu na muzykę i kilka scen, gdzie występuje sam Nalepa. No i oczywiście reżyser, który wygląda jak Zucchero, który także kojarzy mi się z bluesem. A jak każdy bluesman, wiem, że blues to korzenie każdej muzyki, reszta to tylko owoce.
Mimo moich wstępnych oporów zapraszam do kin, gdy tylko będzie to możliwe. Jednak co duży ekran to duży ekran. No i dobra muzyka. Wiadomo.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz