Znana i popularna grupa rockowa BIG CYC świętowała w Bielsku-Białej swoje 35. urodziny. Koncertowa impreza w RudeBoy Club w przedostatni piątek stycznia przybrała postać ekspresyjnej zabawy obfitującej w niesamowite emocje rockowe. Liczni fani Skiby i jego kompanów z zespołu demonstrowali spontaniczny entuzjazm przy dźwiękach nieśmiertelnych hitów z bogatego repertuaru grupy.
BIG CYC nigdy nie ukrywał swojego rebelianckiego charakteru. Szydercze teksty utworów zespołu były zawsze formą bezlitosnej kpiny z polityków i wszelkiej maści celebrytów. Urodzinowe show muzycznych buntowników przeistoczyło się jednak, co warto odnotować, w antyrządową imprezę, podczas której padały ze sceny rebelianckie hasła przyjmowane z ogromną aprobatą przez publiczność.
- Graliśmy w przeszłości z Krzysztofem Krawczykiem, a teraz Krawczyk nie żyje. Graliśmy także z Jerzym Połomskim, który również nie żyje. Marzy nam się obecnie zagrać z Jarosławem Kaczyńskim – wyznał w pewnej chwili wokalista Krzysztof Skiba, lider BIG CYCA. Owacja zgromadzonych w klubie widzów przypominała euforię kibiców piłkarskich po strzeleniu gola przez Roberta Lewandowskiego w meczu Polski z Hiszpanią.
Grupa przypomniała publiczności swoje największe przeboje, w tym m.in. „Rudy się żeni”, „Facet to świnia”, "Makumba”. Refreny piosenek śpiewano chóralnie wraz z zespołem. Nie zabrakło też – rzecz jasna – grupowych tańców „pogo” z udziałem kipiących energią fanów. Szczególną ekscytację uczestników urodzinowej zabawy wzbudziły jednak piosenki polityczne: „Moherowe berety” czy też „Antoni wzywa do broni”. Widać było gołym okiem, że ugrupowanie sprawujące aktualnie władzę w naszym kraju nie ma dobrych notowań wśród młodzieżowego audytorium.
W bielskim klubie rozbrzmiewały też melodie ze znanych seriali telewizyjnych: „Stawka większa niż życie” (muzyczne klimaty z czasów PRL) oraz „Świat według Kiepskich” (polsatowska farsa obyczajowa o chamach i prostakach). BIG CYC budował odpowiednią atmosferę koncertu. Na żądanie rozentuzjazmowanej publiczności grupa dwukrotnie bisowała. Trwający prawie dwie godziny koncert był energetyczną imprezą, jakich naprawdę mało!
Władze nie tolerują BIG CYCA
- Dlaczego w nazwie zespołu znalazł się tylko jeden cyc? Czyżby zapomniano o drugim? – zapytaliśmy Krzysztofa Skibę, lidera grupy BIG CYC.
- Podobne pytanie zadała mi kiedyś mała dziewczynka w studiu telewizyjnym. Myślę, że nasza nazwa jest bardziej zabawna, bo wersja z dwoma cycami byłaby chyba zbyt stereotypowa. Mało kto wie jednak, że nazwa ma pochodzenie polityczne. Wszyscy myślą, że to jakaś prowokacja erotyczna, a tymczasem stoi za nią Leonid Breżniew. W czasach PRL był on ikoną strupieszałego systemu komunistycznego. Sowiecki przywódca nosił zwykle na piersiach potężną kolekcję rosyjskich orderów i medali. Nie miał tylko orderu „Matki Rosjanki”. Udekorowana pierś Breżniewa stała się dla nas źródłem semantycznej inspiracji. On się naprawdę wyróżniał wielkim cycem.
- W poważnej encyklopedii rockowej napisano, że grupa BIG CYC powstała w okrągłą rocznicę wynalezienia damskiego biustonosza.
- To prawda. Wyczytałem gdzieś w ówczesnej prasie, że w 1988 roku mija 75 lat od doniosłej chwili wynalezienia stanika, co na początku XX wieku stanowiło wielką rewolucję obyczajową. Twórcą biustonosza był niejaki Sigmund Lindauer, niemiecki fabrykant gorsetów ze Stuttgartu. On po prostu skrócił damski gorset, który niegdyś był obowiązkowym ubiorem milionów kobiet na całym świecie. Uznaliśmy, że tamto zdarzenie jest świetnym pretekstem do zorganizowania debiutanckiego koncertu zespołu o nazwie BIG CYC.
- Od samego początku byliście, jak widać, grupą facetów obdarzonych niekonwencjonalnymi pomysłami…
- U schyłku PRL nie było łatwo zaistnieć publicznie nowej grupie o punk-rockowym obliczu. Wydrukowaliśmy więc specjalne zaproszenia do udziału w uroczystej akademii z okazji rocznicy historycznego wydarzenia odzieżowego. Na samym końcu tekstu zaproszenia pojawiło się sformułowanie, że w łódzkim klubie studenckim „Balbina” wystąpi rock’n’rollowy zespół BIG CYC. Wysłaliśmy to do redakcji wielu mediów w całym kraju.
- Czy wzbudziło to zainteresowanie koncertem?
- Aż nadspodziewane, ale tylko dlatego, że posłużyliśmy się chwytliwym wabikiem. Powiadomiliśmy dziennikarzy, że podczas łódzkiej akademii (w Polsce Ludowej były modne wszelkie akademie) odbędzie się turniej biustów. Wtedy taka zapowiedź stanowiła nie lada sensację. Liczne media dały się na to nabrać. W „Balbinie” pojawiły się tabuny dziennikarzy z całego kraju, w tym m.in. Monika Olejnik i Beata Michniewicz – młode reporterki z radiowej „trójki”. Frekwencja w łódzkim klubie była imponująca. Większość widzów stanowili łódzcy studenci.
- W jaki sposób oznajmiliście ostatecznie publiczności, że nie obejrzy jednak fascynującej rywalizacji biustów?
- Na początku koncertu ogłosiliśmy po prostu ze sceny, że jedyny biust, jaki możemy pokazać, to owłosiony tors naszego basisty – Jacka Jędrzejaka. Niektórzy byli zawiedzeni, ale nasz debiutancki koncert nie przeszedł dzięki temu bez echa. Po pierwszych trzech utworach – sporo zaproszonych dziennikarzy opuściło „Balbinę”. Wydarzenie sprzed 35 lat obrosło legendą. Sprawa fikcyjnego turnieju biustów jest do dziś uznawana za wzorcowy przykład klasycznego zabiegu socjotechnicznego w dziedzinie „public relations”. Ponoć uczą o tym słuchaczy szkół zajmujących się sztuką reklamy. Spotkałem się nawet z opinią, że w 1988 roku „amerykańska reklama i polski zespół punk-rockowy po raz pierwszy w dziejach podali sobie ręce”.
- 35 lat później nie jesteście już grupą punk-rockową…
- Zawsze jednak graliśmy ostry rock z prześmiewczymi tekstami utworów. Tradycyjnie dajemy ostro czadu na naszych koncertach. Mamy hasło wizerunkowe: „BIG CYC to więcej, niż zespół”. Za każdym razem oferujemy fanom ekspresyjną turbo-zabawę.
- Czy Skiba ma swoich muzycznych faworytów w świecie rocka?
- Bez wątpienia. Dla mnie najbardziej fascynująca jest klasyka rocka – Led Zeppelin, Deep Purple, The Doors. Mój ojciec był marynarzem. Przywoził mi z Zachodu fantastyczne płyty winylowe. Charakteryzowały się one niepowtarzalnym zapachem. Najpierw je dokładnie wąchałem, co może dziś wydawać się dziwne, ale wtedy było nieodzowną częścią rockowej ceremonii. Potem zachodnie płyty wąchali moi koledzy i znajomi. Polskie winyle nie miały takich właściwości. Zwyczajnie śmierdziały jakimś dziwnym granulatem używanym do ich produkcji. Z największym sentymentem wspominam do dziś pięć klasycznych płyt: debiutancki album Boba Dylana (1962), „jedynka” Led Zeppelin (1969), „Morrison Hotel” z dorobku zespołu The Doors (1970), „Made In Japan”- koncertowy album Deep Purple (1972) oraz „Regatta De Blanc”- muzyczne arcydzieło grupy Police (1979).
- A na rodzimej scenie muzycznej były smakowite rodzynki?
- Oczywiście. Zawsze bardzo ceniłem takie zespoły, jak Breakout, Maanam, Porter Band, Brygada Kryzys, Dezerter, a także wrocławską grupę reggae – Miki Mousoleum.
- Autorskie płyty BIG CYCA zyskiwały zwyczajowo opinię skandalizujących albumów rockowych. Same tytuły i szokujące okładki niektórych krążków – „Miłość, muzyka, mordobicie”, „Wojna plemników”, „Z gitarą wśród zwierząt” czy „Pierwsza komunia, drugie śniadanie, trzecia Rzeczpospolita” - świadczyły o buntowniczym usposobieniu Jędrzejaka, Lisa, Lechowicza i Skiby.
- Przyjęliśmy po prostu taką formułę funkcjonowania zespołu. Braliśmy na celownik wszystkich bez wyjątku polityków i celebrytów. Szydziliśmy i szydzimy nadal ze wszystkich, bez stosowania taryfy ulgowej. Negatywnymi bohaterami naszych piosenek w okresie ostatnich siedmiu lat stali się jednak reprezentanci obecnych władz. Z tego powodu nie możemy koncertować w wielu regionach kraju, w których jesteśmy zespołem zakazanym. Bez przeszkód możemy występować tylko na Pomorzu, Wielkopolsce, Mazowszu i na Śląsku. Zaplanowany koncert na dożynkach w pewnej miejscowości rolniczej nie doszedł do skutku, bo dyrektor tamtejszego domu kultury na polecenie miejscowego proboszcza skutecznie zablokował nasz występ. To samo zdarzyło się w Lublinie, gdzie uniemożliwiono nam uczestnictwo w studenckich juwenaliach. Rektorem uczelni okazał się przedstawiciel PiS, który zdecydował, że BIG CYC nie wystąpi na estradzie w akademickiej dzielnicy miasta. Muszę w ogóle stwierdzić ze smutkiem, iż w czasach tzw. komuny nie obowiązywały takie drakońskie reguły cenzuralne, jak obecnie. Aktualna władza nie znosi BIG CYCA.
[rozmawiał i koncert zrelacjonował Zbigniew Lubowski]
[FOTORELACJA]193[/FOTORELACJA]
Już wkrótce rozpoczniemy publikację cyklicznych felietonów opartych na niezwykłej i sensacyjnej książce "100 najodwazniejszych polskich piosenek".Będą to fascynujace opowiesci o tekstach utworów muzycznych, które z powodów politycznych lub obyczajowych nie mogły w swoim czasie uzyskać zezwoleń cenzorów na rozpowszechnianie. Mamy nadzieję, że lektura tych felietonów dostarczy czytelnikom ciekawej wiedzy na temat okolicznosci powstania wielu odważnych piosenek!
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz