Zamknij

Pierwsze w Polsce zawody podwójny Iron Man w Bolesławcu. "Przebiegłem 84 km ze szwami na stopie"

18:20, 05.09.2023 BR / aut. Tomasz Kruczek Aktualizacja: 19:47, 05.09.2023
Skomentuj Tomasz Kruczek ze swoją ekipą Tomasz Kruczek ze swoją ekipą

To opowieść o wytrwałości, współpracy i woli zwycięstwa, która inspiruje i pokazuje, że granice można przesuwać nawet w najtrudniejszych chwilach. To historia o nieposkromionej pasji Tomasza Kruczka.

16 GODZIN ZE SZWAMI NA STOPIE

Nazywam się Tomasz Kruczek, mam 25 lat i mieszkam w Łazach (gm. Jasienica) obok Bielska-Białej. Historia, którą opiszę, dotyczy pierwszego w Polsce i największego na świecie podwójnego iron mana (7,6 km pływania, 360 km kolarstwa i 84,4 km biegu), którego pokonałem z raną ciętą stopy, a ostatnie 16 godzin ze szwami na przodostopiu.

Zarówno mnie, jak i mojej ekipie wspierającej ciągle trudno jest uwierzyć, że byłem w stanie to zrobić. Zawdzięczam to niesamowitemu szczęściu i ludziom, których spotkałem na trasie. Postanowiłem podzielić się tą historią, bo od 1 września inspiruje wszystkich, którzy się o niej dowiadują i być może zainspiruje kolejne osoby.  

MOJĄ PASJĄ JEST KOLARSTWO

Uprawiam sport od kilku lat, a dominującą u mnie dyscypliną jest kolarstwo. Wytrzymałość zbudowałem biorąc udział w wyprawach rowerowych m.in. do Lwowa czy Bośni i Hercegowiny i wokół Polski z żywiecką grupą Rozkręć Wiarę, a także ultramaratonach kolarskich takich jak Tour de Silesia w 2021 r. (506 km po górach), Piękny Zachód 2022 r. (516km), Śląski Maraton Rowerowy w 2023 r. (300 km). Oprócz tego przejechałem z Łaz obok Bielska-Białej do Sopotu w 35 godzin (628 km) - był to mój pierwszy ultramaraton kolarski, zorganizowany samodzielnie z dwójką przyjaciół. W 2019 i 2022 r. przebiegłem maraton Perła Paprocan. 

START W TRIATHLONIE BYŁ MOIM MARZENIEM

Moim marzeniem od kilku lat był jednak start w triathlonie i po spróbowaniu swoich możliwości w tej dyscyplinie na dystansach 1/8 i ¼ zadebiutowałem w najtrudniejszym iron manie w Polsce – Diablaku, który obejmował przepłynięcie Jeziora Żywieckiego (3,5 km), przejechanie 180 km w górach (2 x pętla beskidzka 90 km) i przebiegnięcie maratonu z Żywca na szczyt Babiej Góry. Diablaka ukończyłem na ósmym miejscu, co dało mi przepustkę do wystartowania w podwójnym iron manie. Wybrałem Tower Triathlon odbywający się w Bolesławcu nad Prosną 1 września tego roku. 

Był to pierwszy w Polsce podwójny ironman. Nazwa Tower Triathlon wzięła się prawdopodobnie od "baszty" górującej nad trasą zawodów w Bolesławcu. W zawodach wystartowało 52 zawodników, co pozwala stwierdzić, że poza pierwszym podwójnym triathlonem w Polsce, impreza była również największym podwójnym iron manem na świecie. 

PŁYWANIE - ROWER - BIEG

Dystans, jaki miałem do pokonania to 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84,4 km biegu. Trasy były pętlami, co dało 10 pętli pływania po 760 m, 44 pętle roweru po 8,18 km i 25 pętle biegowe po 3,4 km. Do Bolesławca przyjechałem z ekipą wspierającą: narzeczoną Karoliną Cielas i przyjaciółmi Tomaszem Madzią, Adamem Wawrzeczko i Sylwestrem Białoniem. Pilnowali mojego odżywiania, podawali napoje i jedzenie na trasie, dopingowali i załatwiali wszystko, czym trzeba było się zająć, a Adam i Tomek pokonali ze mną całą trasę biegową. 

PECHOWE WYJŚCIE Z WODY

O 9 rano, naładowany emocjami i adrenaliną wszedłem do wody i wystartowałem, wpierany przez moją ekipę, która mocno mnie dopingowała. Zapowiadała się ciężka doba. Na 3 pętli pływackiej przy "australijskim" wychodzeniu z wody nadepnąłem na coś bardzo ostrego. Pomyślałem, że to kamień. Bolało, ale nadal trzymałem się planu. Po skończonym etapie pływackim przeszedłem do strefy zmian, jedząc w międzyczasie banana i ściągając piankę pływacką.

Pierwszy etap walki - pływanie

Szybkie osuszenie ciała i przed założeniem skarpetek zerknąłem na przedstopie. Rana nie wyglądała ciekawie; była cięta i rozchodziła się przy lekkim nacisku. W tym momencie do akcji wkroczył mój support  - szybka dezynfekcja, opatrunki, skarpetki, buty i jedziesz! 

SZYCIE BEZ ZNIECZULENIA

Pojechałem w dyskomforcie, po dwóch pętlach krzyknąłem do ekipy, że wszystko jest ok. Po przejechaniu dystansu 100 kilometrów trasy rowerowej, zjechałem na szybką zmianę opatrunków. Jakoś się jechało, wszyscy zastanawialiśmy się, co z biegiem, ale każdy starał się skupiać na tym, abym przejechał trasę rowerową jak najlepiej.  

Stopa zaczynała mnie parzyć i czułem, że opatrunek jest za ciasny, więc zjechałem znów na dwusetnym kilometrze. Support zajął się zmianą opatrunku. Podszedł do nas pan z ekipy wspierającej innego zawodnika. Mogę śmiało powiedzieć, że spotkało mnie ogromne szczęście w nieszczęściu, bo siedział zaraz za moim supportem i do tego okazał się lekarzem w cywilu. LEKARZEM ORTOPEDĄ. Stwierdził, że rana jest powierzchowna, ale żebym miał szansę spróbować biegu, zdecydował się szyć. Szycie oczywiście bez znieczulenia, bo nie było czasu i takiej możliwości. 

- Co poleca Pan na bieg? - zapytałem

- Zapie***ać. Nie po to trenowałeś tyle czasu, żeby odpuścić na ostatnim etapie.  

Lekarz bardziej wierzył w moje ukończenie wyścigu, niż ja sam. Powiedział, że kilka następnych godzin na rowerze pomoże ranie i na pewno mam próbować pobiec.

Szycie i zakładanie opatrunku - szybka akcja lekarza ortopedy i mojego suportu

Powrót na rower i pierwsze pętle z wyraźnie odczuwanym bólem nie dawały wielkich nadziei, ale ból mijał i podjęcie biegu znowu stawało się realne. W trakcie, gdy ja pokonywałem ostatnie 160 km Sylwek zorganizował środki przeciwbólowe – apteki były już zamknięte, więc po prostu zapytał panią, która kibicowała triathlonistom ze swojego ogródka. 

W nocy trudno zdobyć leki przeciwbólowe

Przejechanie 360 km zajęło mi 12 godzin 35 minut. Około pierwszej w nocy zjechałem do strefy zmian na decydujący etap – przebranie się w ubrania biegowe i postawienie kilku próbnych kroków i ciężko było w to uwierzyć, ale było naprawdę w porządku. Może to dzięki bardzo miękkim butom, bo wbrew naszym przypuszczeniom okazało się, że czułem się w nich bardziej komfortowo, niż w kolarskich butach SPD. 

Wszyscy patrzyliśmy się na siebie nawzajem, zastanawiając się, czy rezygnujemy z wyścigu, czy jakimś cudem się uda no i cóż... udało się! Ratownicy obecni w strefie zmian pozwolili mi na 3 Ketonale, więc moja ekipa wspierająca dawkowała mi je co kilka godzin. 

Na pierwszych trzech pętlach jeszcze raczej nie działał, ale biegłem i było do zniesienia; może to dzięki bardzo dobrej amortyzacji w butach, może dzięki adrenalinie i szyciu doświadczonego ortopedy. Środki przeciwbólowe i tak brałem, bo nie wierzyliśmy, że bez nich bieg będzie możliwy. 

Adrenalina i BIG MILK pozwalały zapomnieć o bólu

Ze względu na ranę, Tomek Madzia i Adam Wawrzeczko postanowili biec ze mną cały dystans; zmieniali się po kilku pętlach, nieśli bidony, pilnowali odżywiania i opowiadali historie ze strefy zmian, aby urozmaicić mi bieg. 

ARBUZ I BIG MILK

Przebiegłem 6 pętli i półmaraton był już za mną, a po kilku godzinach - maraton. Przystanki na jedzenie zostały urozmaicone śniadaniem w hotelowej restauracji o 7.00, bo nasz hotel znajdował się na trasie biegowej. Po szybkim śniadaniu wróciłem na trasę na ostatnie 27 km. Mój support ciągle dbał o podaż kalorii, węglowodanów i płynów, a kiedy jedyne co chciałem, to arbuz i big milk, Sylwek dokładał wszelkich starań, żeby je załatwić. 

Na mecie usłyszałem piękne słowa od organizatora, który widział szycie rany. To był prawdziwy dzień spełniania marzeń! Usłyszałem, że stworzyłem legendę i napisałem historię!  

Uczucia na mecie były niesamowite. ZROBIŁEM TO, razem z moim supportem. Było we mnie tyle szczęścia, dziękowałem wszystkim w ekipie.  

Karolina od razu zaprowadziła mnie do pokoju. W jednej chwili zeszła adrenalina, przestały działać środki przeciwbólowe a pojawiło się ogromne zmęczenie, nudności i gorączka. Baliśmy się o to, jak będzie wyglądała rana i szwy po 84 km biegu, dlatego chwilę po mnie do pokoju wszedł ratownik medyczny przyprowadzony przez Sylwka. Wszyscy spodziewali się tragedii i wstrzymywali oddech, kiedy ratownik zdejmował opatrunek, ale ten tylko uśmiechnął się i powiedział: 

- Ale to pięknie wygląda po 84 km. 

Dopóki nie poprosił Karoliny, żeby popatrzyła, wszyscy myśleliśmy, że to ironia, ale rana rzeczywiście wyglądała w porządku, w co dalej nie dowierzamy. 

Ratownik medyczny sprawdził stan mojej stopy

Byłem w świetnej kondycji zbudowanej miesiącami intensywnych treningów, ale to, że byłem w stanie ukończyć wyścig ze szwami w przodostopiu i to na całkiem dobrym, bo jedenastym miejscu, zawdzięczam ogromnemu szczęściu, że jakimś cudem byłem w stanie biec i temu, że przypadkiem znalazł się obok mnie ortopeda, który zaszył ranę i czuł, że jestem w stanie skończyć bieg. 

[Autorzy zdjęć w załącznikach: Karolina Cielas i Sylwester Białoń]

(BR / aut. Tomasz Kruczek)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

Andrzej Andrzej

1 0

Byłem, widziałem ranę, starałem się dawać dobre rady. Szczęście w postaci szycia - niewyobrażalne.Support nr 1!!!
Jeszcze raz GRATULUJĘ! 18:34, 06.09.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%