Zamknij

Podniebna atrakcja w żółtym kolorze. Historia pierwszej kolei linowej w powojennej Polsce

09:23, 13.05.2023 . Aktualizacja: 09:09, 17.05.2023
Skomentuj Tak zmieniały się wagoniki na przestrzeni 70. lat Tak zmieniały się wagoniki na przestrzeni 70. lat

Wczesnym rankiem jesiennym w 2002 roku rozdzwonił się nagle stacjonarny telefon alarmowy. Usłyszałem w słuchawce głos podenerwowanego mocno Staszka, który wówczas zajmował służbowe mieszkanie w budynku górnej stacji kolei. Powiedział, że jego żona rodzi i mam natychmiast uruchomić kolejkę - wspominał Tomasz PEZDA, kierownik beskidzkiej kolei linowej na Szyndzielnię. Jego barwne zwierzenia z przeszłości pojawiły się przed trzema laty w ciekawej publikacji „Gondolą na Szyndzielnię”, zamieszczonej na łamach miesięcznika „Śląsk” (wydanie czerwcowe z 2020 roku).

Jak się zakończyło niecodzienne wydarzenie sprzed 21 lat?

Po kilku minutach nerwowego oczekiwania ciężarna kobieta wsiadła wreszcie do gondoli i ruszyła w dół. Były obawy, że urodzi dziecko w napowietrznej kabinie, ale na szczęście do tego nie doszło. Na dole czekała karetka pogotowia ratunkowego. Dziewczynka przyszła już na świat w bielskim szpitalu. Warto odnotować, że tamto dziecko jest dziś dorosłą dziewczyną. Wizja ewentualnych narodzin maleństwa w podniebnych przestworzach była bardzo emocjonująca. W dziejach najstarszej w Beskidach kolei linowej, która niebawem będzie obchodzić 70-lecie swego istnienia, nie brakowało i innych stresujących zdarzeń, ale żadne z nich nie miało podobnego charakteru.

Dziś wagoniki wśród drzew na zboczach Szyndzielni nie robią już większego wrażenia na turystach, ale w dwa lata po administracyjnym utworzeniu Bielska-Białej ich widok stanowił nie lada sensację dla piechurów wspinających się na szczyt – porośniętego lasami bukowymi i iglastymi – wierzchołka górskiego w Beskidzie Śląskim.

Górska premiera poniedziałkowa

Historia tej linowej kolei zaczęła się 21 grudnia 1953 roku. W mroźnym poniedziałkowym dniu tamtej zimy przewiozła ona swoich pierwszych pasażerów. Warto wspomnieć, że była to pierwsza w powojennej Polsce inwestycja górska tego typu. Wcześniej istniała w naszym kraju tylko kolej linowa z Kuźnic (dzielnica Zakopanego) na Kasprowy Wierch. Kompetentni historycy twierdzą, że wybór miejsca nowej inwestycji nie był absolutnie dziełem przypadku.

Śląscy dygnitarze z PZPR chcieli za wszelką cenę olśnić przywódców PRL budową atrakcyjnej kolei linowej w świeżo utworzonym województwie stalinogrodzkim. W marcu 1953 roku Katowice zostały wszak przemianowane na „Stalinogród” (już po śmierci Stalina), co było szokującym przejawem serwilizmu politycznego wobec wszechwładnego wówczas Związku Sowieckiego.

Turystyczne zadanie inwestycyjne na peryferiach Bielska-Białej zostało zrealizowane przez austriacką firmę Girak. Nic dziwnego – miała ona alpejskie doświadczenia zawodowe. Żadna ówczesna firma polska czy wschodnioeuropejska nie dysponowała podobnymi możliwościami ani atutami technologicznymi. Austriackie czteroosobowe wagoniki pierwszej generacji z tamtych lat poruszały się na linie nośnej, a ciągnęła je lina napędowa. Były wyprzęgane w ruchu okrężnym. Przejazd trwał w sumie ok. 12 minut, a zdolność przewozowa kolejki wynosiła 300 osób na godzinę.

Górna stacja kolei linowej na Szyndzielni / fot. FOTOPOLSKA P. Brzezina

Jakościowe udoskonalenia

Z upływem czasu dokonywano kolejnych ulepszeń i modernizacji. Kolejka była czterokrotnie unowocześniana w latach 1965, 1978, 1994-1995 oraz 2016-2017. Aktualne gondole są bardziej przeszklone od poprzednich, a także wygodniejsze i dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Wszystkie kabiny wyposażono w kosze na narty oraz w uchwyty do transportowania rowerów górskich.

Obecne jaskrawożółte wagoniki (piąte z rzędu kabiny w dotychczasowej historii wyciągu), pokonują dystans 1811 metrów w ciągu ok. 8 minut. Na trasie ich przejazdu znajduje się 14 podpór różnej wielkości, utrzymujących linę nośno-napędową o średnicy prawie 4 cm. Maksymalna zdolność przewozowa kolejki składającej się z 32 wagoników (gondol) wynosi 750 osób w ciągu godziny. Każdy z nich mieści sześcioro pasażerów. Dodajmy jeszcze, że różnica wzniesień między dolną a górną stacją wynosi dokładnie 449 m wysokości.

Muzeum z lunetą

W budynku górnej stacji kolei (959 m n.p.m.) zgromadzono historyczne eksponaty – dawne beskidzkie kabiny z minionych lat. Najstarszą z nich odnaleziono w Karpaczu, przy wyciągu krzesełkowym na Kopę. Pełniła tam rolę budki dla personelu obsługującego narciarski wyciąg orczykowy. Nie wiadomo, w jaki sposób znalazła się w Karkonoszach. Na wagonik z lat 1978-1994 natrafiono natomiast w Wiśle. Stał tam na śniegu, a korzystali z niego pracownicy beskidzkiego wyciągu narciarskiego na Stożek.

Obok stylowej górnej stacji kolejki na Szyndzielnię (jednej z 9 takich górskich inwestycji gondolowych w całej Polsce) znajduje się 18-metrowa wieża widokowa, umożliwiająca podziwianie panoramy Bielska oraz malowniczych pejzaży beskidzkich. Na szczytowej platformie wieży usytuowano lunetę obserwacyjną o 25-krotnym powiększeniu. To dodatkowa atrakcja turystyczna dla miłośników górskich krajobrazów.

Wieża widokowa przy górnej stacji kolei linowej / fot. FB Kolejka Linowa

Beskidzkie niespodzianki

Wyciąg gondolowy na Szyndzielnię cieszy się sporą popularnością zarówno wśród narciarzy, kolarzy górskich, jak i miłośników pieszej turystyki beskidzkiej. Funkcjonuje w strukturze organizacyjnej przedsiębiorstwa o zagadkowo brzmiącej nazwie ZIAD (Zakład Informatyki, Automatyki i Doskonalenia Zawodowego). To nietypowe rozwiązanie w sferze zarządzania i jedyne tego typu w polskiej turystyce górskiej. Od prawie ćwierć wieku ZIAD jest spółką akcyjną, należącą w stu procentach do bielskiego samorządu.

Przedtem było to przedsiębiorstwo państwowe. Firma zajmuje się ponadto hotelarstwem, dzierżawą parkingów oraz organizacją targów, wystaw i konferencji. Znajdujący się w jej gestii hotel u stóp Dębowca zmienił ostatnio nazwę. Teraz nosi imię „Szyndzielnia”. Uznano, że to brzmi lepiej, niż „Dębowiec”. W kręgach turystów krążą już rozrywkowe opowieści o wyższości Szyndzielni nad Dębowcem. Maniera zmian geograficznych i administracyjnych nazw nie narodziła się jednak dopiero w XXI wieku…

Celem beskidzkich wędrówek wielu turystów jest schronisko na Szyndzielni. Od końca XIX wieku stoi tam zabytkowy obiekt gastronomiczno-noclegowy PTTK (1001 m n.p.m.), wzniesiony jeszcze przez Beskidenverein, niemiecką organizację turystyczną. Rozchodzą się stamtąd liczne szlaki wędrowne do Bystrej, Szczyrku czy do Wapienicy, co w naturalny sposób zwiększa zainteresowanie piechurów i kolarzy górskich tym uroczym zakątkiem Beskidu Śląskiego. Podróż gondolą na Szyndzielnię dostarcza niekiedy wspaniałych wrażeń. Przy słonecznej aurze można podziwiać z kabin imponującą panoramę stolicy Podbeskidzia!

Schronisko na Szyndzielni - rok 2008 / fot. Z. Lubowski

[Tekst ukazał się w majowym wydaniu miesięcznika Senior BB]
(.)

- bielszczanin zamiejscowy. Urodzony i wychowany w Bielsku-Białej, ale mieszkający obecnie w Gliwicach, utrzymujący jednak żywe kontakty z rodzinnym miastem. Zafascynowany historią i szeroko pojętą kulturą (teatr, muzyka, estrada). Recenzent muzyczno-teatralny miesięcznika społeczno-kulturalnego "SLASK" z redakcją w Katowicach, zrzeszony w Górnośląskim Towarzystwie Literackim. Prezenter estradowy i radiowy, animator kultury. Jest znany m.in. z propagowania ambitnych gatunków muzyki. Zdeklarowany przeciwnik disco-polo!

Zbyszek Lubowski

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%