Zamknij

Warszawska rebelia z beskidzkim tłem, czyli kulisy historycznego występu Rolling Stonesów

10:26, 16.12.2022 . Aktualizacja: 10:08, 27.01.2023
Skomentuj Zespół Rolling Stones. Od lewej - Mick Jagger, Keith Richards, Charlie Watts, Bill Wyman i Brian Jones / fot.EastNews Zespół Rolling Stones. Od lewej - Mick Jagger, Keith Richards, Charlie Watts, Bill Wyman i Brian Jones / fot.EastNews

Dobiegający powoli końca rok obfitował w mnóstwo ważnych rocznic, ale jedną z nich warto teraz koniecznie przypomnieć. Przed 55 laty wydarzyła się w naszym kraju rzecz bez precedensu. W gomułkowskiej Polsce wystąpiła – jak to wtedy określano – „dekadencka grupa rockowa z Zachodu”. Za żelazną kurtyną, oddzielającą cywilizowany świat od krajów sowieckiej strefy kulturowej, wylądował zespół The Rolling Stones, by koncertować w Sali Kongresowej w Warszawie.

Nadwiślańska wizyta „turlających się kamieni” (zwanych też niekiedy „wędrowcami”) nie zburzyła, co prawda, komunistycznego porządku, ale pokazała wielu ludziom, że istnieje na świecie inna rzeczywistość, niż roboczy drelich, akademia ku czci Rewolucji Październikowej oraz świecki post w każdy poniedziałek.

Data 13 kwietnia 1967 roku zapisała się w historii polskiej kultury masowej jako dzień, w którym „w kandelabrach zadrżało szkło”, jak napisał metaforycznie wiele lat później Andrzej Mogielnicki, znany i popularny autor tekstów piosenek. Wizyta Rolling Stonesów w Warszawie miała przy tym powiązania beskidzkie, o czym rzadko się wspomina w rozmaitych encyklopediach muzycznych.

Supportem koncertu rebelianckiej grupy rockowej był rodzimy zespół big-beatowy Czerwono-Czarni, w którym w latach 1966-1972 śpiewał Jacek Lech (prawdziwe nazwisko – Leszek Zerhau) wywodzący się z Mikuszowic, dzisiejszej dzielnicy Bielska-Białej. Był on jednym z kilku w tamtym okresie wokalistów kolorowego zespołu założonego w Gdańsku w 1960 roku.

PAGART i córka ministra

Jak doszło w ogóle do zorganizowania sensacyjnego występu Micka Jaggera, Keitha Richardsa, Briana Jonesa, Billa Wymana i Charlie’go Wattsa w stolicy dużego – relatywnie rzecz biorąc – kraju komunistycznego? Kulisy niezwykłego zdarzenia odsłonił Wojciech Mann, autor interesującej książki pt. „Rock✦Mann”.

– Polska Agencja Artystyczna PAGART była w latach sześćdziesiątych XX wieku firmą wszechwładną i wszechmocną, czyli po prostu monopolistą. Bez „Pagartu” nikt nie mógł wyjechać na zagraniczny kontrakt. A także nikt z zagranicy nie mógł wystąpić w Polsce. Wraz z Andrzejem Olechowskim dostąpiliśmy zaszczytu uzyskania audiencji u ówczesnego, legendarnego już dyrektora tej instytucji, Władysława Jakubowskiego. Popatrzył na nas przez swoje grube szkła i powiedział: „Napiszcie no mi, kogo by tu warto sprowadzić do kraju”. Przekonany o nieograniczonych możliwościach „Pagartu” zacząłem śmiało od Beatlesów, a dalej wpisaliśmy następnych w kolejności naszych idoli, takich jak The Rolling Stones, The Animals, The Hollies, Gerry and the Pacemakers, Lulu czy Billy J. Kramer – wspomina popularny dziennikarz i prezenter radiowy.

Audiencja dwóch zafascynowanych muzyką rockową nastolatków u prominentnego w czasach PRL dyrektora agencji koncertowej okazała się brzemienna w skutkach. Dociekliwi kronikarze tamtej epoki twierdzą jednak, że szczególny wpływ na sprowadzenie Rolling Stonesów do Warszawy miała przede wszystkim córka Lucjana Motyki, ówczesnego ministra kultury i sztuki w rządzie Józefa Cyrankiewicza. Zapatrzona w Jaggera i jego kolegów z zespołu dziewczyna naciskała mocno na swojego ojca, by uruchomił swoje kontakty i ściągnął rockową gwiazdę z Anglii do Polski.

Połączone wysiłki wielu osób przyniosły z czasem oczekiwany efekt. Pomiędzy zachodnioeuropejskimi występami w Paryżu (11 kwietnia) i Zurychu (14 kwietnia) „wędrowcy” znaleźli się przed 55 laty w rządzonym przez komunistów wschodnioeuropejskim kraju między Odrą a Bugiem.

Beton w pokoju i spalone organy

– Po przylocie stwierdziliśmy, że lotnisko w Warszawie wygląda jak baraki wojskowe. Przyjęcie zgotowała nam stuosobowa garstka fanów. Czekała na nas ekipa polskich agentów ochrony. Przewieziono nas przez przygnębiająco szarą i niesłychanie ponurą Warszawę do najlepszego hotelu w mieście. Nazywał się Orbis-Europejski i był kolejnym zimnym, szarym budynkiem. Mój pokój hotelowy był trójkątnego kształtu i miał masywny, betonowy słup w samym środku – odnotował w swoim dzienniczku Bill Wyman, basista Rolling Stonesów.

Betonowa niespodzianka hotelowa zapoczątkowała serię kolejnych (pechowych?) zdarzeń o zaskakującym zupełnie charakterze. Niewiele brakowało, a dwa zaplanowane koncerty na kwietniowy wieczór czwartkowy nie doszłyby w ogóle do skutku.

- Czułem się pewnie, bo miałem na scenie – przywiezione z naszego amerykańskiego tournée – pierwsze organy elektryczne w Polsce. To było coś. Zapłaciłem za nie trzy miesięczne gaże. Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, jaką miały wtyczkę. Za to na wtyczce organów Briana Jonesa na pewno było napisane „110 V”. Skąd biedny Brian mógł wiedzieć, że w gniazdkach elektrycznych w Polsce jest napięcie 220 V? Gdy więc na próbie klawiszowiec włączył swój instrument do sieci, pojawił się dym, a organy stały się w jednej chwili bezużyteczną atrapą. Attaché kulturalny Ambasady Brytyjskiej zaproponował mi bajońską sumę w funtach szterlingach za wypożyczenie Stonesom moich organów. Za obiecywaną kwotę mógłbym sobie kupić porządny samochód – opowiadał po latach Ryszard Poznakowski, ówczesny kierownik muzyczny Czerwono-Czarnych, którzy mieli grać przed występem rockowej legendy z Zachodu.

Warto koniecznie dodać, że ewentualne kontakty między polskimi i angielskimi muzykami były mocno utrudnione. Garderobę C-C oddzielał od garderoby Stonesów szwadron Milicji Obywatelskiej. 40-metrowa odległość między pomieszczeniami obu zespołów na zapleczu Sali Kongresowej była jeszcze - na wszelki wypadek - wypełniona dodatkowo dwoma plutonami ZOMO, których główne zadanie polegało na tym, by pod żadnym pozorem nie dopuścić do niebezpiecznego spotkania… socjalizmu z kapitalizmem.

Przychodzi Jagger do Poznakowskiego

- Nie miałem więc najmniejszej szansy, by z spotkać się przed koncertem z muzykami Stonesów. Ujęty ułańską fantazją powiedziałem, że żadnych pieniędzy nie oczekuję, ale chcę tylko, by Mick Jagger przedarł się przez ten kordon i poprosił mnie osobiście o wypożyczenie instrumentu. Ostatecznie Jagger przyszedł do mnie w towarzystwie Briana Jonesa. Słynna rozmowa między mną a nim ograniczyła się do dwóch zaledwie słów: Jagger powiedział: „please”, a ja odparłem: „yes”. Koncert został uratowany – relacjonował po latach Poznakowski.

Zdawkowa rozmowa muzycznych przedstawicieli dwóch wrogich wobec siebie ustrojów politycznych przebiegała między – wyjaśnijmy skrupulatnie – 24-letnim wokalistą rebelianckiej grupy rockowej z Zachodu a 21-letnim pianistą i wokalistą socjalistycznego zespołu big-beatowego ze Wschodu.

1967 - Mick Jagger w Sali Kongresowej w Warszawie

Czekolada i seks

Polski support wypadł w muzycznej konfrontacji z Anglikami – powiedzmy to całkiem otwarcie – niezbyt atrakcyjnie. Z nieznanych doprawdy powodów Czerwono-Czarni wystąpili w ceremonialnych smokingach, co dziwacznie kontrastowało z hippisowskimi ubiorami brytyjskich rockmanów. Obydwa zespoły odróżniał jednak przede wszystkim repertuar.

Jacek Lech śpiewał – dla przykładu – „Bądź dziewczyną z moich marzeń”, a Karin Stanek opiewała fantastyczne uroki „Czekoladowego kremu”. Jagger i jego kamraci z Rolling Stonesów zaprezentowali natomiast drapieżne utwory rockowe z odważnymi tekstami o seksie i erotycznych namiętnościach („Let’s spend the night together”, „Satisfaction”), które wtedy stanowiły – ze względów cenzuralnych – tematykę zakazaną w PRL.

Program obu warszawskich występów RS w Sali Kongresowej był taki sam. Zaczęło się od utworu „Last time”, a kończyło na nieśmiertelnym – już wówczas – szlagierze rockowym „Satisfaction”. Po drodze zagrali zaś m.in. „Paint it black” i melancholijną balladę „Lady Jane”.

Jacek Lech i Mick Jagger

Szaleli z entuzjazmu

Reakcje widzów były łatwe do przewidzenia dla znawców żywiołowego rocka, ale nie dla komunistycznych aparatczyków z PZPR. Wypełniający Salę Kongresową potężny ryk szalejącej z zachwytu młodzieżowej publiczności zaskoczył chyba ówczesnych decydentów. W tamtych czasach takie zachowanie widzów było niespotykane.

Na koncertach, nawet muzyki rozrywkowej, należało przecież spokojnie siedzieć i się nie wygłupiać. Jakiekolwiek reakcje poza klaskaniem były uważane za niedopuszczalne. Autor ówczesnych podręczników dobrego wychowania dla młodzieży - Jan Kamyczek - uznawał np., że gwizdanie na koncertach jest objawem nieokrzesania. A coż dopiero kiwanie się w fotelach, spontaniczne machanie rękami i wywijanie marynarkami?

Milicja i wojsko rozpędzało tłum

Nic zatem dziwnego, że sięgnięto po środki nadzwyczajne. – Na ulicy były tysiące ludzi. Zrozumieliśmy, dlaczego tak się stało. Prawie wszystkie bilety na nasze koncerty zostały rozprowadzone pomiędzy członków partii komunistycznej, a nasi prawdziwi wielbiciele nie mogli ich kupić. Tłum fanów walczył na ulicy z milicją i wojskiem. Do akcji rozpędzania tłumu wkroczyła policja konna i wojskowe wozy opancerzone z karabinami maszynowymi na wieżyczkach – zanotował w swoim dzienniczku Bill Wyman, jeden z 5 muzyków rebelianckiej grupy rockowej z Anglii.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że rasowy rock był zjawiskiem doszczętnie znienawidzonym przez komunistów

Post scriptum:

W chwili obecnej z dawnego historycznego składu zespołu z 1967 roku pozostało w nim tylko dwóch muzyków - Mick Jagger i Keith Richards. Zmarli Brian Jones i Charlie Watts, a Bill Wyman od 30 lat nie jest już basistą Rolling Stonesów. 16 grudnia odeszła na zawsze Shirley Watts - ukochana żona Charliego.

Opowieść o Rolling Stonesach powstała na kanwie książki Daniela Wyszogrodzkiego "The Rolling Stones - Satysfakcja" oraz wspomnień Wojciecha Manna, opublikowanych w książce "Rock-Mann".
[Tekst ukazał się w grudniowym (2022) wydaniu gazety Senior BB / fot. Marek Karewicz]
(.)

- bielszczanin zamiejscowy. Urodzony i wychowany w Bielsku-Białej, ale mieszkający obecnie w Gliwicach, utrzymujący jednak żywe kontakty z rodzinnym miastem. Zafascynowany historią i szeroko pojętą kulturą (teatr, muzyka, estrada). Recenzent muzyczno-teatralny miesięcznika społeczno-kulturalnego "SLASK" z redakcją w Katowicach, zrzeszony w Górnośląskim Towarzystwie Literackim. Prezenter estradowy i radiowy, animator kultury. Jest znany m.in. z propagowania ambitnych gatunków muzyki. Zdeklarowany przeciwnik disco-polo!

Zbyszek Lubowski

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%