Zwykle, gdy słyszymy o koncercie rocznicowym, w myślach pojawiają się znajome kadry: godło, hymn, a potem uroczysta opowieść o „polskim duchu”, „przodkach-bohaterach” i „dziejowej misji”. Nie ma w tym nic złego – to część naszej tożsamości – ale czasem chciałoby się, żeby taka opowieść zabrzmiała inaczej. Żeby zamiast podniosłego tonu było więcej prawdy, emocji i zwyczajnego ludzkiego przeżycia.
I wtedy trafia się coś takiego, jak „Dzień Trzeci Maia, Roku 1791” w Bielskim Centrum Kultury. Nie było wielkich słów na pokaz. Nie było biało-czerwonej fasady udającej wzruszenie. Była za to inteligentna inscenizacja, szczypta ironii, ucho do muzyki i oko do choreografii. Historia podana bez ciężkostrawnych sosów. Jakby ktoś opowiadał ci dzieje Polski przy kolacji – serdecznie, uczciwie i bez zadęcia.
Reżyser Kamil J. Przyboś zdaje się nie cierpieć zbędnych słów i wie, że czasem więcej mówi cisza, gest lub nuta niż tysiąc frazesów. A tych nut było tu niemało – wszystkie wyselekcjonowane i dopasowane do nas jako ludzi i do nas jako narodu. Stanisław August, Konstytucja, Warszawa sprzed rozbiorów – to była solidna dawka historii, na której nikt się nie nudził.
Wstęp, który mówi wszystko
Koncert otworzył utwór „Te Deum” – mocne, ale nienachalne. Wykonany przez młodych chórzystów z Wroclove Musical Choir, zabrzmiał nie jak wstęp do mszy świętej, ale jak dobre, profesjonalne „dzień dobry”. Głosy były świeże, czyste, precyzyjne. Zamiast wznosić w niebiosa – wprowadziły skupienie. Cicho, bez patosu, ale z klasą. A że wszystko to wydarzyło się w roku tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego – pierwszego króla – to „Te Deum” miało też w sobie delikatne echo wielkiej, nieprzerwanej opowieści o państwowości.
Trzy głosy, trzy emocje
Na scenie trzy solistki – i każda inna. Natalia Grosiak z Mikromusic, jak zwykle bezpretensjonalna, delikatna, lekko oderwana od ziemi. Magdalena Zawartko, głos ciepły, nasycony – przypominała, że polska piosenka nie musi być wyłącznie lamentem. I wreszcie Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt, która przypomniała, że polska piosenka ma się dobrze, jeśli trafi w odpowiednie gardło. Jej „Do ciebie, mamo” z repertuaru Violetty Villas nie było coverem – to była rozmowa z matką przez czas i przestrzeń. Zagrała na emocjach cicho, bez nachalności, ale skutecznie. Tych kilka dźwięków potrafiło zrobić w sercu więcej zamieszania niż niejeden patriotyczny monolog.
Szpilman, Wodecki i reszta
Zabrzmiała cała panorama emocji i pokoleń: Władysław Szpilman, Zbigniew Wodecki („Zbudujmy świat”, „Trwoga”), Krystyna Prońko, Marek Grechuta („Wolność”), Maryla Rodowicz, Edyta Geppert, Krzysztof Krawczyk. To nie był przegląd przebojów, ale muzyczna narracja – komentarz do naszych dziejów, od rozbiorów przez PRL po XXI wiek. Wroclove Musical Choir nie tylko śpiewał – był jak chór grecki. Punktował, podpowiadał, dopowiadał, a nawet tańczył.
Emocje silniejsze niż słowa
To, co najważniejsze, to nie był wybór repertuaru czy świetne wykonania (choć były). To był pomysł. Konstytucja 3 Maja nie jako suchy dokument, ale żywy organizm – z emocjami, decyzjami, dramatami. Zagrano ją na scenie nie tylko słowem, ale ciałem – dzięki choreografii Dominiki Garbacz, która prowadziła postaci po scenie jak przez karty podręcznika, ale takiego, który chciałoby się wreszcie przeczytać. Zamiast suchej historii – historia żywa. Zamiast narodowej mszy – muzyczna opowieść z duszą i głową. To nie był spektakl dla historyków. To był spektakl dla ludzi.
A publiczność? Brawa na stojąco
Zdarza się, że mniejsze miasta robią coś lepiej niż stolica – skromniej, ale z sensem. Bielsko-Biała udowodniło, że można mówić o historii nie jak o przeszłości, ale jak o sobie. Nie wiem, czy gdziekolwiek w Polsce 3 maja zagrano lepszy koncert, ale wiem, że nigdzie nie zagrano go mądrzej. A gdy na zakończenie soliści zaśpiewali „Wolność” Marka Grechuty, wszystko się domknęło – bez wielkich słów, ale z treścią, która zostaje w głowie.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz