Zamknij
Widok na Pałac Prezydencki / fot. Wikipedia

Nie długopis, nie hamulcowy. Prezydent z kręgosłupem – poszukiwany

Agata Rucińska Agata Rucińska 22:13, 20.04.2025 Aktualizacja: 22:28, 20.04.2025

Nie długopis, nie hamulcowy. Prezydent z kręgosłupem – poszukiwany

Polska polityka ma swoje stałe punkty – wybory, obietnice, a potem wielkie rozczarowanie. Wybory prezydenckie to kulminacja tego cyklu. Kandydaci prześcigają się w wizjach i obietnicach, choć wszyscy dobrze wiedzą, że prezydentura w Polsce to urząd z władzą na kredyt. Ma urok, ma prestiż – ale realna siła? Ograniczona.

 

Każda kampania prezydencka przypomina festiwal złudzeń. Kandydaci obiecują stabilność, bezpieczeństwo, ład polityczny. Mówią, że będą „prezydentem wszystkich Polaków” (tak jakby poprzedni byli tylko prezydentami sąsiedniej wsi). Każdy chce być „prezydentem na trudne czasy”. Tyle że to, co faktycznie prezydent może zrobić, kończy się tam, gdzie zaczyna się partyjna arytmetyka w Sejmie.

Prezydentura po polsku – co to właściwie znaczy?

Nasz system polityczny to ciekawy twór. Prezydent ma pewne uprawnienia, ale nie ma władzy wykonawczej. Nie może rządzić, nie może uchwalać budżetu, a jeśli ma pecha i nie jest w dobrych relacjach z rządem, to może co najwyżej wetować ustawy – co zwykle kończy się tym, że Sejm wetuje jego weta.

Prezydent jest więc bardziej strażnikiem niż strategiem. Może stać na straży konstytucji, blokować złe ustawy, czasem rzucić na biurko własny projekt. Ale czy naprawdę może wpływać na losy kraju? Może – jeśli wie, jak działać.

Bo prezydent to przede wszystkim rola polityczna, a nie urzędnicza. W Polsce jednak problemem nie jest brak władzy, tylko brak prezydentów, którzy wiedzą, jak skutecznie ją wykorzystać.

Prezydent ponad podziałami – piękne, ale utopijne

Kandydaci lubią mówić, że będą „łączyć Polaków”. W rzeczywistości polska polityka to wieczna wojna pozycyjna. Rządząca partia zawsze próbuje uczynić prezydenta „swoim”, a jeśli się nie uda – traktuje go jak politycznego wroga.

Obiecywana harmonia między prezydentem, rządem i parlamentem często przypomina polityczny teatrzyk, a nie realną współpracę. Jeśli prezydent pochodzi z obozu rządzącego – podpisuje, co mu podsuną. Jeśli jest z opozycji – wetuje, blokuje, torpeduje. W obu przypadkach zapominamy, że głowa państwa mogłaby być kimś więcej niż tylko albo „długopisem”, albo „hamulcowym”.

Prezydentura wymaga siły charakteru. Nie w sensie rzucania groźnych min do kamer, ale w umiejętności budowania politycznych sojuszy, wywierania presji tam, gdzie trzeba, i – co może najtrudniejsze – w umiejętności powiedzenia „nie” nawet własnemu obozowi politycznemu.

Prezydent jako figura medialna – symbol czy gracz?

W erze Instagrama, TikToka i wiecznych konferencji prasowych, prezydent nie jest już tylko głową państwa. To także publiczna twarz kraju – PR-owiec, narrator, czasem influencer w garniturze. Musi nie tylko działać, ale i pokazywać, że działa. Oczekuje się od niego zarówno reakcji, jak i opowieści – gestów, które mają znaczenie wizerunkowe, i słów, które nie znikają po jednym wydaniu wiadomości. Ale selfie z żołnierzami to nie strategia bezpieczeństwa narodowego. Prezydent nie może być tylko tłem do zdjęć, musi być twórcą narracji państwa.

Polska nie potrzebuje monarchy – ani figuranta

W tej kampanii często pada hasło, że prezydent „nie może przenosić Sejmu do Pałacu Prezydenckiego”. To słuszna uwaga. Polska nie jest republiką prezydencką. Ale równie groźne jest, gdy prezydent zamienia się w ozdobny mebel.

Władza prezydenta tkwi nie w dekretach, lecz w umiejętności wykorzystania autorytetu urzędu. Może inicjować debatę, zmuszać rząd do reakcji, wpływać na opinię publiczną. Tyle że to wymaga kompetencji politycznych – a z tym bywa różnie.

Nie chodzi o to, by prezydent nagle zaczął wydawać rozkazy premierowi. Chodzi o to, by był realnym punktem odniesienia, a nie tylko „głosem rozsądku” w mediach.

Czy prezydent powinien być spoza partii rządzącej?

Niektórzy twierdzą, że prezydent spoza partii rządzącej to gwarancja równowagi. To prawda – pod warunkiem, że nie zamienia się w opozycyjnego bojownika, który blokuje wszystko, co wychodzi z rządu.

Równowaga między władzami jest potrzebna, ale wymaga politycznej dojrzałości. Jeśli prezydent traktuje urząd jak przyczółek opozycji, mamy wojnę na weta. Jeśli prezydent jest całkowicie podporządkowany rządowi, mamy fasadową demokrację.

Dobry prezydent powinien rozumieć swoją rolę – jako strażnika konstytucji, ale też moderatora, który wie, kiedy naciskać, a kiedy odpuścić.

Prezydent jako zwierzchnik sił zbrojnych – tytuł czy realna rola?

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych. Brzmi dumnie, ale co to tak naprawdę oznacza? W czasach pokoju jego rola jest głównie symboliczna – ma zatwierdzać nominacje generalskie, podejmować decyzje w sprawie użycia wojska poza granicami kraju i pełnić funkcję reprezentacyjną. W czasach wojny jego kompetencje rosną, ale kluczowe decyzje i tak podejmuje rząd.

Czy to znaczy, że prezydent może traktować ten obowiązek jak kwiatek do kożucha? Absolutnie nie. Bo choć formalnie nie dowodzi armią, to ma moralną i polityczną odpowiedzialność za jej stan, rozwój i gotowość. Jeśli prezydent ma być poważnym zwierzchnikiem sił zbrojnych, musi znać realia Wojska Polskiego, mieć strategię bezpieczeństwa i nie może ulegać politycznym gierkom.

Sojusze to nie układy, to pragmatyzm

Budowanie sojuszy nie oznacza, że wszyscy muszą się lubić. To umiejętność działania z tymi, z którymi się nie zgadzamy, ale z którymi możemy osiągnąć wspólne cele. Prezydent, który rozumie wartość sojuszy, nie będzie się obrażał na Unię, nie będzie antagonizował sąsiadów i nie będzie prowadził wojny z rządem tylko dlatego, że jest z innej opcji politycznej. Bo polityka to nie sztuka samotnego zwycięstwa. To gra zespołowa, w której wygrywają ci, którzy wiedzą, jak budować mosty zamiast palić je na pokaz.

Myślenie o młodych – czy politycy naprawdę to robią?

Każdy kandydat mówi, że zależy mu na młodych. Że ich rozumie, że chce im pomóc, że wie, jak wygląda ich rzeczywistość. Ale czy naprawdę? Czy młodzi w Polsce faktycznie są traktowani jako ważna grupa społeczna, czy tylko jako chwytliwe tło kampanii – zdjęcia z uczniami, kilka obietnic i „idziemy dalej”?

 

Tymczasem rzeczywistość jest brutalna: ponad 70% młodych Polaków nie ufa politykom, a w ostatnich wyborach parlamentarnych frekwencja wśród osób poniżej 30. roku życia była najniższa spośród wszystkich grup wiekowych. Dlaczego? Bo młodzi widzą, że ich problemy są ignorowane. Politycy mówią o edukacji, ale rzadko zastanawiają się, jak sprawić, by szkoła i studia dawały realne szanse na zatrudnienie. Obiecują programy mieszkaniowe, ale nie odpowiadają na pytanie, jak młody człowiek ma wejść na rynek nieruchomości bez gigantycznego kredytu, skoro średnia pensja absolwenta to mniej niż 4000 zł na rękę, a ceny mieszkań rosną w zastraszającym tempie.

 

Mówią o „młodych w polityce”, ale partie nie wpuszczają ich na listy wyborcze na realne miejsca. Wciąż ci sami ludzie, od dekad ci sami polityczni weterani, którzy „chcą dać głos młodym”, ale zapominają o tym zaraz po wyborach. Nic dziwnego, że młodzi w Polsce coraz częściej głosują nogami – wyjeżdżając z kraju w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Ci, którzy zostają, coraz rzadziej idą do urn, bo politycy traktują ich jak dekorację do kampanii.

Co to oznacza? Jeśli przyszły prezydent naprawdę myśli o młodych, to nie może traktować ich wyłącznie jako elektoratu do zdobycia. Musi postawić na realne zmiany – od rynku pracy, przez zdrowie psychiczne, po politykę mieszkaniową. W przeciwnym razie młodzi przestaną głosować w ogóle.

Prezydent ma pilnować, a nie rządzić

Głowa państwa powinna być gwarantem stabilności, a nie graczem politycznym. Jeśli Pałac Prezydencki stanie się drugim Sejmem, to zamiast konsensusu zobaczymy jeszcze większy bałagan. Sejm to miejsce sporów, dyskusji, czasem awantur – ale taka jest jego rola. Prezydent natomiast powinien być arbitrem, a nie jednym z zawodników.

Kogo więc wybierzemy?

Kampania prezydencka to czas, gdy kandydaci sprzedają marzenia, ale prezydentura to czas, gdy zderzają się z rzeczywistością. Wybór głowy państwa to nie test z krasomówstwa, tylko sprawdzian z odporności na polityczne bagno.

Za kilka tygodni przy urnach nie wybierzemy gwiazdy ani bohatera. Wybierzemy moderatora narodowego dialogu, strażnika Konstytucji, twarz Polski za granicą. Kogoś, kto nie rozśmieszy nas memem, tylko stanie na wysokości zadania, kiedy świat się zachwieje.

Więc zamiast patrzeć, kto krzyczy najgłośniej – posłuchajmy, kto mówi najrozsądniej. Zamiast szukać wodza – znajdźmy człowieka z kręgosłupem i odwagą powiedzenia „nie” nawet swoim.

Bo Belweder to nie scena. To odpowiedzialność. I czas, żebyśmy zaczęli tak właśnie myśleć o prezydenturze.

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%