2 lutego mieliśmy okazję obejrzeć kolejną premierę amatorskiej grupy Teatr Po Pracy. I zdecydowanie nie było to zmarnowane popołudnie. Po udanym spektaklu "Fizycy" Friedricha Dürrenmatta, wystawionym w kwietniu 2024 r., reżyserka Judyta Dobek sięgnęła po klasykę rodzimą – "Dom na granicy" Sławomira Mrożka. Efekt? Spektakl w niektórych momentach bawił, ale przede wszystkim skłaniał do refleksji nad absurdalnością świata, w którym żyjemy.
Kiedy granica przebiega przez środek domu
Sztuka rozpoczęła się niewinnie. Na scenie zobaczyliśmy typowy dom z lat 60. – rodzinę, jakich wiele, żyjącą wśród mebli na wysoki połysk i doniczek z paprotkami. Córka bawiła się beztrosko, mąż czekał na kolację, żona krzątała się po kuchni, a teść ucinał sobie drzemkę na fotelu. Jednak spokój nie trwał długo. Pojawiły się pierwsze oznaki niepokoju – niespodziewani goście, niezrozumiałe zasady, rosnąca niepewność. A potem nadeszła kulminacja: w samym środku domu wyznaczono granicę.
I wtedy zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki. Przejście z kuchni do pokoju stało się kwestią polityczną. Bohaterowie wikłali się w sieć absurdalnych przepisów i biurokratycznych nakazów. Mrożek mistrzowsko pokazał, jak wielka polityka potrafi wtargnąć do prywatnej przestrzeni i uczynić z niej pole bitwy, gdzie zdrowy rozsądek przegrywa z rygorem narzuconych reguł.
Absurd sprawia, że nie wiemy, kiedy i gdzie jesteśmy u siebie, kiedy jesteśmy po właściwej stronie. Wyliczanie zjadanych klusek, podlewanie paprotek pod kuratelą strażnika granicznego, otwieranie szafy po okazaniu paszportu – te groteskowe sceny budziły śmiech, ale był to śmiech podszyty niepokojem. Ta kumulacja nonsensu stopniowo przekształcała się w coś bardziej niepokojącego – w przerażającą normalizację absurdu.
Śmiech, który boli
Aktorzy Teatru Po Pracy świetnie wyczuli ducha Mrożkowskiego gorzkiego humoru. Ich gra była wyrazista i doskonale oddawała groteskę postaci, ale nie popadała w karykaturalność. Szczególnie dobrze wypadły sceny, w których bohaterowie próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości – jak chociażby te, w których usiłują prowadzić codzienne życie pod nieustannym nadzorem.
Świetnie zbudowana została rola urzędników – przywodzili na myśl biurokratów z kafkowskiego świata, mechanicznie egzekwujących zasady, których sami nie rozumieją. Ich powtarzalne gesty, mechaniczne ruchy i oschły ton nadawały spektaklowi posmak koszmaru biurokratycznej opresji.
Mrożek wciąż aktualny
Po sukcesie Fizyków Dürrenmatta Teatr Po Pracy udowodnił, że równie dobrze odnajduje się w polskiej klasyce. Judyta Dobek ponownie wybrała sztukę, która mówi o rzeczach uniwersalnych i ponadczasowych, a aktorzy z niezwykłą precyzją wydobyli zarówno humor, jak i grozę sytuacji.
W roli gospodarzy domu Sebastian Legutko i Agnieszka Fuczik zasługują na szczególne wyróżnienie. Ich postacie, pełne nerwowości, wyczekujące, czy ich zwyczajne czynności nie zostaną nagle uznane za wykroczenie, były niezwykle przekonujące. Swoboda sceniczna aktorów amatorów dorównywała profesjonalistom, co z pewnością jest także zasługą samej reżyserki, która zbudowała spójną i wyrazistą koncepcję spektaklu.
– Aktorzy chętnie podjęli temat, próby szły świetnie, a poprzeczka została postawiona dość wysoko – mówiła po premierze Judyta Dobek. Pierwotnie sztuka miała mieć przede wszystkim groteskowy wydźwięk, jednak rzeczywistość sprawiła, że nabrała znacznie głębszego znaczenia. Groteska ustąpiła miejsca niepokojącej refleksji, a przedstawienie, choć oparte na absurdzie, zabrzmiało wyjątkowo złowieszczo w świetle współczesnych wydarzeń.
Granica między sztuką a rzeczywistością
Gdy weźmiemy pod uwagę obecną sytuację polityczną na świecie, to złowrogiej wymowy nabierają dźwięki syreny alarmowej, które zabrzmiały w finale spektaklu. Nie była to już tylko metafora – stała się nagłym przypomnieniem, że historia nieustannie zatacza koło. Mrożek przewidział mechanizmy, które działają do dziś – niezależnie od ustroju czy epoki.
"Dom na granicy" nie jest sztuką „ograną” dzięki czemu każda jej inscenizacja ma szansę wybrzmieć na nowo, bez ryzyka powtarzalności czy schematyzmu. Najnowsza realizacja była wyjątkowo świeża i aktualna. Zestawienie absurdu dramatu ze współczesnymi realiami zabrzmiało mocno i zmusiło widzów do refleksji.
Teatr Po Pracy pokazał, że amatorskie sceny potrafią być równie przenikliwe jak profesjonalne produkcje. Wyszliśmy ze spektaklu z niepokojącą myślą, że czasem granice, które wydają się nam odległe, są bliżej, niż chcielibyśmy to przyznać.
Dom na granicy nie był po prostu inscenizacją klasyki – stał się lustrem, w którym mogliśmy zobaczyć fragmenty własnej rzeczywistości. Dzięki dopracowanej grze aktorskiej i przemyślanej reżyserii spektakl wybrzmiał mocno i aktualnie, zmuszając widzów do głębszej refleksji. Teatr Po Pracy po raz kolejny udowodnił, że nie boi się wyzwań i potrafi podejmować tematy, które rezonują z rzeczywistością.
Zapytana o plany na przyszłość, Judyta Dobek zdradziła jedynie, że trwają przygotowania do kolejnej premiery na jesień. Nie chciała jednak ujawnić szczegółów, poza tym, że tym razem będzie to spektakl oparty na twórczości autora zagranicznego. Wiemy natomiast, że spektakl będzie wystawiany jeszcze w maju. Kto przegapił premierę, będzie mógł obejrzeć go 17 maja w Domu Kultury im. W. Kubisz.
Spektakl przygotowali:
- Reżyseria: Judyta Dobek
- Scenografia: Judyta Dobek, Anna Flaka
- Opracowanie muzyczne: Judyta Dobek
- Światło: Marcin Piekło
W obsadzie sztuki zobaczyliśmy:
- JA: Sebastian Legutko
- ŻONA: Agnieszka Fuczik
- TEŚĆ: Mariusz Dudek
- ERYCKA: Justyna Wiszowaty
- DYPLOMATA I, PRZEMYTNIK, LISTONOSZ: Ewa Macuga
- DYPLOMATA II, CELNIK: Jadwiga Jarosz
- DYPLOMATA III, STRAŻNIK, KAPITAN SAPERÓW: Patryk Bobak
[FOTORELACJANOWA]599[/FOTORELACJANOWA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz