Był perłą inżynierii i chlubą modernizmu. Sanatorium „Stalownik”, wzniesione na skraju górskiego zbocza, zachwycało śmiałą architekturą, która harmonizowała z surową naturą. Jego lśniąca fasada odbijała promienie słońca, niczym lustro drwiące z kaprysów pogody. Halnym się nie kłaniał – budynek z betonu, stali i szkła miał być symbolem triumfu człowieka nad żywiołem. Stał się jednak czymś innym: pomnikiem zapomnianych aspiracji.
Marzenie, które „wtopiło się” w górę
„Stalownik” był nie tylko budynkiem. Był ideą. Decyzją Zrzeszenia Metalowców w latach 60. XX wieku powstał jako sanatorium dla hutników i odlewników, których płuca potrzebowały odpoczynku od przemysłowego pyłu. Zaprojektowany z rozmachem, miał imponować luksusem i nowoczesnością.
W każdym szczególe widać było ambicje projektantów. Pokoje dla kuracjuszy wyposażono w łazienki, natryski, a nawet trójdzielne szafy na bagaże – luksus, o jakim w tamtych latach można było tylko marzyć. Na szczycie budynku znalazł się taras widokowy, a wnętrza kryły bibliotekę, salę kinową i kawiarnię. Każde piętro to symfonia funkcjonalności: medyczne gabinety, pokoje gościnne i przestrzenie wspólne, które zapewniały wypoczynek i rozrywkę.
Budowlane arcydzieło
Wszystko to miało stanąć na zboczu góry, ale inżynierowie poszli krok dalej: sanatorium miało się z nią zrosnąć. Konstrukcja była majstersztykiem inżynierii – lekkie krzyżowe ramy żelbetowe, stropy Ackermana, a całość zamknięta w szkło i cegłę. Podziemne kondygnacje wzmocniono filarami w kształcie litery „V”, które równoważyły siły wiatru. Fasada została wyposażona w wiatrownice, które kierowały porywiste wiatry w dół, minimalizując napór na konstrukcję.
Projekt nie tylko zachwycał odwagą, ale też spełniał swoją funkcję. Budynek był odporny na huragany i kaprysy trzeciej strefy klimatycznej. „Stalownik” stał się jednym z niewielu przykładów polskiego modernizmu, który śmiałością rozwiązań mógł konkurować z zachodnimi realizacjami.
Triumf, który zgasł
Z czasem ambicje ustąpiły rzeczywistości. W połowie lat 80. sanatorium przekazano miastu, które utworzyło w nim szpital miejski. Nadano mu tę samą nazwę, ale coś z pierwotnego blasku zniknęło. „Stalownik” przeżył zaledwie dwie dekady jako placówka medyczna. W 2001 roku został opuszczony.
Nie pokonała go natura, choć wiatry wciąż omiatały jego ściany. Zniszczył go człowiek – a może bardziej system, który pozwolił, by tak wyjątkowy budynek popadł w ruinę. Wkrótce wokół jego przyszłości zaczęły się piętrzyć kontrowersje. W księgach notarialnych skrzętnie ukryto informacje o tym, kto jest właścicielem tego arcydzieła. Teraz już wiemy, że właścicielem obiektu został milioner z Podhala, który po oczyszczeniu budynku z wszystkiego, co dało się sprzedać, nie miał chyba pomysłu na jego wykorzystanie. W listopadzie br. milioner trafił do aresztu za liczne "przekręty" budowlane.
[ZT]15800[/ZT]
Pomnik upadłych ambicji
Dziś „Stalownik” stoi pusty, opuszczony, jak wyrzut sumienia. Betonowa konstrukcja, która kiedyś miała być synonimem ludzkiej determinacji, staje się symbolem zaniedbania i utraconych szans. To historia, która mogłaby posłużyć jako scenariusz filmu – opowieść o triumfie, upadku i zapomnieniu.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz