Muszę publicznie wyznać miłość. Bezgranicznie kocham LED ZEPPELIN, wybitną i najlepszą – moim zdaniem – grupę rockową wszech czasów. Istniejący w latach 1968-1980 brytyjski kwartet (Jonn BONHAM, John Paul JONES, Jimmy PAGE, Robert PLANT) był i jest dla mnie źródłem ogromnych fascynacji i artystycznych wzruszeń. Nic zatem dziwnego, że w pierwszym dniu kalendarzowej jesieni 2024 roku udałem się z radością do bielskiej sali koncertowej Cavatina Hall na występ trójmiejskiej formacji rockowej ZEPPELINIANS, specjalizującej się w porywającym naśladownictwie sławnego zespołu z Anglii.
To nie był mój pierwszy kontakt z tymi muzykami. W przeszłości miałem już okazję dwukrotnie uczestniczyć w ich koncertach. Po raz pierwszy jednak wysłuchałem rockowych popisów zespołu w warunkach sterylnej wręcz akustyki, charakteryzującej salę Cavatina Hall. W takich realiach odbiór muzyki nasyconej rockową ekspresją jest zupełnie inny, niż w zwykłych klubach czy w standardowych domach kultury. Brzmienie formacji ZEPPELINIANS ujawniło się we wrześniową niedzielę w pełnej krasie…
Można się było o tym przekonać choćby podczas prezentacji nastrojowych kompozycji o blues-rockowym charakterze. Nawet ciche nutki pochodów basowych w muzycznym wstępie do kultowego utworu „Dazed and confused” były doskonale słyszalne w najodleglejszych od sceny miejscach na widowni. Szczególne wrażenie na słuchaczach wywarła też – w takich dźwiękowych okolicznościach fizykalnych – wirtuozerska partia solowa na gitarze przy użyciu smyczka do skrzypiec (wzorem Jimmy’ego Page’a, zaliczanego przecież od lat do grona najlepszych gitarzystów rockowych świata).
Rewelacyjna akustyka w bielskim obiekcie (gipsowe ścianki obłożone specjalnymi wykładzinami dębowymi w amfiteatralnym salonie o kubaturze 10 tysięcy metrów sześciennych) zapewnia widzom unikatowe – bez jakiejkolwiek przesady – przeżycia muzyczne. Nie brakuje wyrafinowanych melomanów, którzy uparcie twierdzą, że pod względem walorów akustycznych – elipsoidalna Cavatina Hall w stolicy Podbeskidzia przewyższa zdecydowanie tradycyjną budowlę prostopadłościenną, stanowiącą siedzibę NOSPR w Katowicach.
Od hard rocka do melancholijnego bluesa
Jesienny koncert bielski rozpoczął się od wybuchowego akcentu. Ze sceny popłynęły dźwięki trzech emanujących energią pozycji repertuarowych z bogatego dorobku LZ „Rock’n’roll”, „Heartbreaker” oraz „Black dog”. Publiczność zareagowała entuzjastycznie, a muzycy ZEPPELINIANS nie spodziewali się chyba aż takiego gorącego przyjęcia ze strony beskidzkich fanów ambitnego hard rocka. Dodało im to jednak skrzydeł, co wyraźnie dało się odczuć w trakcie pozostałej części blisko trzygodzinnej –
z dwudziestominutową przerwą – imprezy.
W programie koncertu znalazły się prawie wszystkie nieśmiertelne utwory LZ, nie wyłączając takich m.in. perełek muzycznych, jak „Immigrant song”, „Since I’ve been loving you”. „Stairway to heaven” (z setkami rozświetlonych ekraników telefonów komórkowych, filmujących wówczas zespół grający to rockowe arcydzieło) czy wreszcie „Kashmir”. W końcowych minutach imprezy – nie licząc wszakże bisów – słuchacze mogli podziwiać zgrabny i efektowny pod względem aranżacyjnym zestaw dwóch połączonych we wspólną całość kompozycji: „Whole lotta love” (muzycznego symbolu wizerunkowego LZ) oraz „How many more times”. Wypadło to doprawdy znakomicie, ku nieskrywanej radości fanów rockowej klasyki.
Zespół bisował aż czterokrotnie, a w Opolu – dla porównania – tylko raz. Ponadstandardowe umiejętności warsztatowe zaprezentowali w Bielsku trzej wykonawcy: gitarzysta Piotr Augustynowicz, niezwykły bębniarz Igor Augustynowicz (perfekcyjna, wielominutowa partia solowa w perkusyjnym utworze „Moby Dick”) i obdarzony imponującymi uzdolnieniami wokalista Maksymilian Kwapień. Dodać warto, że brzmienie jego głosu przypomina momentami do złudzenia wokalistykę Roberta Planta, a to należy uznać za niebywały zupełnie wyczyn!
Bez Hendrixa nie byłoby w ogóle rocka
Urodzony w 1995 roku Kwapień nie pochodzi z Trójmiasta, lecz z Tarnowa. W wieku 10 lat trafił do chóru Pueri Cantores Tarnovienses. W 2018 roku wziął z powodzeniem udział w telewizyjnym programie „The Voice of Poland”. Wraz z Piotrem Cugowskim ząśpiewał utwór z zeppelinowej klasyki – „Whole lotta love”. Wzbudziło to spore zainteresowanie widzów i internautów. W sieci pojawiły się bardzo pochlebne określenia pod jego adresem – „genialny głos”, „mistrz”, „chłopak stworzony do rocka”, „unikat”.
- W jakich okolicznościach zostałeś wokalistą istniejącego od 7 lat zespołu ZEPPELINIANS? Przecież początkowo grupa miała innego wokalistę – Filipa Kameretha, Czy pamiętasz jeszcze, jak to się się odbyło? – zapytałem go po koncercie, w garderobie dla artystów, w chwili krótkiej przerwy pomiędzy spotkaniami z grupami licznych fanów czatujących na niego na zapleczu sali koncertowej,
Maks Kwapień: Zawsze byłem fanem Led Zeppelin, od kiedy tylko pamiętam. Miałem obsesję na punkcie słuchania nagrań tego zespołu. Po telewizyjnym programie „The Voice of Poland” zadzwonili do mnie chłopacy z ZEPPELINIANS. Wysłali mi listę kompozycji LZ do zaśpiewania. Przyjechałem do nich i powiedziałem: po co mi ta lista? Ja znam przecież wszystkie piosenki z ich dorobku. Muzyczna próba zakończyła się pełnym powodzeniem. Zostałem od razu zaakceptowany w roli wokalisty.
- Które utwory z repertuaru LZ cenisz najbardziej?
- Uwielbiam ich wszystkie utwory, ale gdybym miał koniecznie wybrać najlepsze, to wskazałbym przede wszystkim na urzekający blues „Since I’ve been loving you”, a ponadto na dwie piosenki z czwartego albumu LZ – „Rock’n’roll” i „The battle of evermore”. Nie gramy, co prawda, tego ostatniego utworu, ale bardzo go lubię. Gdy chodziłem po górach, to słuchałem tego nagrania. Ono ma taki fascynujący klimat tolkienowski.
- A jakiej muzyki jeszcze słuchasz w wolnych chwilach?
- Podobają mi się też utwory GUNS’N’ROSES oraz amerykańskiego zespołu „Alice in Chains” z lat dziewięćdziesiątych. Led Zeppelin to jednak mój zdecydowany faworyt muzyczny.
- Muszę Cię zapytać o sprawę bardzo ważną. Jaki jest Twój stosunek do twórczości Jimiego Hendrixa?
- To dobrze, że padło takie pytanie, bo warto o tym wspomnieć. Bardzo lubię Hendrixa, szczególnie za jego grę gitarową. Hendrix to podstawa rocka. On to w ogóle wymyślił. Bez niego nie byłoby muzyki rockowej.
[fotografie: Krzysztof Lubowski]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz