Jeden z nich – w swoim BMW, oczywiście – pomknął przez miasto z prędkością 103 km/h, zupełnie jakby goniło go życie. Skończyło się „tylko” na mandacie 1500 zł i 13 punktach karnych. Kierowca Renault był jeszcze ambitniejszy – 117 km/h, a do tego recydywa, więc kara bardziej dotkliwa: 4000 zł i 14 punktów. To już poważna inwestycja w adrenalinę.
Ale prawdziwy król szos objawił się na ulicy Żywieckiej. 144 km/h w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie do 50 km/h. Na autostradzie – nic szczególnego. W obszarze zabudowanym – czysta głupota. Kierowca Audi, jak na prawdziwego przedstawiciela swojej marki przystało, uznał, że przestrzeń miejska nie może go ograniczać. Policja uznała jednak inaczej. Wynik? 2500 zł mandatu, 15 punktów i prawo jazdy do zwrotu.
Nie jest tajemnicą, że nadmierna prędkość to jeden z głównych powodów wypadków. Mówią to wszyscy: policjanci, eksperci, ministerstwa, babcie i sąsiad spod trójki. Ale jakoś wciąż trudno dotrzeć z tym do niektórych kierowców, dla których pedał gazu jest niczym egzystencjalny manifest: jestem, więc pędzę.
Od początku roku 16 kierujących straciło prawo jazdy w Bielsku-Białej za przekroczenie prędkości. Liczba imponująca, choć nie na tyle, by uśpić czujność stróżów prawa. Zawsze ktoś znajdzie powód, by cisnąć więcej, szybciej, mocniej.
A potem? Potem są statystyki, nagłówki w gazetach i świeże kwiaty na poboczach. Tylko że prędkość wciąż zabija głównie tych, którzy wcale nie chcieli się z nią ścigać.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz